Informacja ta wywołała wielką burzę w Waszyngtonie, zaś opowiadający się za zreformowaniem systemu wynagrodzeń i premii w firmach z Wall Street dostali do ręki kolejny argument. Twierdzą, że powinny się też zmienić standardy informowania przez czołowych graczy na rynku finansowym.
„Los Angeles Times" ujawnił, że w 2007 roku duża grupa mniej znanych pracowników Lehmana, w tym traderzy, dostali wynagrodzenia w granicach 8,2 – 51,3 mln dol. na głowę. Jedna osoba otrzymała nawet więcej pieniędzy niż szef firmy Dick Fuld, któremu przyznano 40 mln dol. Przebił go Robert Millard, odpowiedzialny za inwestowanie pieniędzy na konto firmy. To właśnie jego uhonorowano 51,3 mln dol. w gotówce i w akcjach Lehmana. W okresie trzech lat 50 pracowników banku zainkasowało 1,6 mld dol. w gotówce i w akcjach.
- Wciąż nie przestaje mnie to zadziwiać – wyznał Phil Angelides, przewodniczący komisji parlamentarnej badającej przyczyny kryzysu finansowego. - Mamy do czynienia z korporacyjnym przywództwem pozbawionym kontroli, lekkomyślnym i nieodpowiedzialnym, które spychając firmę ku krawędzi bankructwa wyciągało z niej tyle pieniędzy ile się dało – dodał.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami, firmy o statusie publicznym mają obowiązek informowania o wynagrodzeniach i premiach pięciu czołowych menedżerów. Daje to dobry wgląd w systemy płacowe większości spółek , pod warunkiem, że ci menedżerowie zgarniają największą część puli przeznaczonej na płace i premie. W przypadku Lehman Brothers Holdings ujawnienie zarobków pracowników spoza czołówki było możliwe dopiero dzięki procedurom związanym z upadłością firmy.
- Ukrywają się za zaleceniami wskazującymi, że tylko pięciu czołowych menedżerów musi ujawnić zarobki – powiedział William Cohan, autor książek poświęconych nadużyciom popełnionym przez firmy z Wall Street, o traderach, finansistach z funduszy private – equity i sprzedawcach instrumentów pochodnych zarabiających dużo więcej niż menedżerska czołówka.