Po tej wypowiedzi szefa Europejskiego Banku Centralnego (EBC) kurs euro wobec dolara – który w środę oscylował wokół najniższego od dwóch lat poziomu 1,20 – skoczył do prawie 1,23. Zyskiwały też waluty oceniane jako ryzykowne, w tym złoty. Wieczorem euro kosztowało nieco poniżej 4,13 zł, najmniej od marca, a dzień wcześniej – nawet 4,22 zł.
Paneuropejski indeks akcyjny Stoxx 600 zyskał 2,5 proc. Główne indeksy giełd w Madrycie i Mediolanie zwyżkowały nawet o 6 proc. Rentowność hiszpańskich i włoskich dziesięciolatek spadła zaś po ok. 0,4 pkt proc., odpowiednio do 6,9 i 6,1 proc.
Od kiedy Draghi jesienią objął ster w EBC, frankfurcka instytucja przekroczyła już wiele granic, które wcześniej były dla niej nie do przejścia. Pewne tabu jednak zostały. EBC wzbraniał się np. przed skupem obligacji skarbowych zadłużonych państw eurolandu, tłumacząc, że finansowanie deficytów budżetowych rządów jest niezgodne z jego mandatem. Ostatnio zgodził się na to w sierpniu ub.r., ale bez zdecydowania. W efekcie operacje te miały tylko przejściowy wpływ na rentowności obligacji Hiszpanii i Włoch i w marcu br. zostały przerwane.
4,13 zł poniżej tego poziomu spadł wczoraj kurs euro, podczas gdy w środę było to 4,22 zł
Wczorajsze słowa Draghiego odczytano jako zapowiedź, że EBC może nieco swobodniej interpretować swój mandat. Powiedział on bowiem, że to, co da się zrobić w jego ramach, wystarczy, aby uratować euroland przed rozpadem.