Władze prawdopodobnie nie mają innego wyjścia, gdyż Argentyna ma w gruncie rzeczy zamknięty dostęp do międzynarodowego rynku kapitałowego.
Instytucje publiczne z bankiem centralnym na czele są największymi kredytodawcami resortu skarbu. Na koniec minionego roku ich wierzytelności z tego tytułu wyniosły 115 miliardów dolarów, wynika z raportu Ministerstwa Gospodarki opublikowanego w tych dniach. To równowartość 58 proc. łącznego zadłużenia Argentyny. Rok wcześniej było to 53 proc. Prywatnym kredytodawcom rząd jest winien 57,5 miliarda dolarów.
Gdyby prezydent Fernandez Kirchner chciała pożyczyć pieniądze za granicą byłoby to bardzo kosztowne, gdyż trzeba by było za nie płacić 14,53 proc. rocznie. To najwyższe oprocentowanie wśród emitentów obligacji na rynkach wschodzących monitorowanych przez nowojorski bank JPMorgan Chase.
Powiększanie długu sprzyja inflacji, która jest jedną z najwyższych na świecie i wynosi 24 proc. rocznie. Szefowa państwa kazała bankowi centralnemu, aby każdego roku zwiększał podaż pieniądza o 30 proc., aby instytucjom publicznym zapewnić odpowiednie zasoby i by rząd mógł wobec nich zaciągać kolejne zobowiązania.
- Dokonali zamiany kredytodawców – wskazuje Camilo Tiscornia, były ekonomista banku centralnego Argentyny, a obecnie szef firmy analitycznej C&T Asesores Economicos. Jego zdaniem nie da się takiej polityki uprawiać w dłuższym okresie i w końcu trzeba będzie ciąć wydatki z kasy publicznej lub zdewaluować peso.