W 2012 roku odnotowano w USA 63 urodzenia na każdy 1000 kobiet w wieku 15-44 lat. W porównaniu z poprzednim rokiem spadek był minimalny (z 63,2) ale demografów niepokoi utrzymujący się od pięciu lat trend spadkowy. W 2007 roku wskaźnik urodzin wynosił 69,3. Obecne dane są najgorsze od 1909 roku, kiedy rząd federalny zaczął gromadzić dane dotyczące przyrostu naturalnego.
Wskaźnik przyrostu naturalnego od sześciu lat znajduje się poniżej progu zastępowalności pokoleń, za który uważa się 2,1 dziecka na każdą kobietę w każdej generacji. Ten wskaźnik w 2012 roku znajdował się na poziomie 1,88. Co więcej – w ubiegłym roku po raz pierwszy odnotowano większą liczbę zgonów niż urodzeń wśród białych. Cały przyrost naturalny generowany jest więc przez mniejszości, głównie Latynosów, Azjatów i Afroamerykanów.
Ekonomiści i demografowie ostrzegają, że spadek liczby urodzeń odbije się w długofalowej perspektywie na sytuacji gospodarczej. Za kilkanaście lat mniej młodych ludzi będzie wchodziło w wiek produkcyjny, co wywoła perturbacje na rynku pracy. Trend może się odwrócić wraz poprawą sytuacji gospodarczej, ale kilka straconych lat trudno będzie odrobić. „Takie procesy nie dokonują się z dnia na dzień" – uważa Carl Haub, demograf w Population Reference Bureau.
Przez lata Stany Zjednoczone były powodem zazdrości dla większości rozwiniętych krajów świata (przed wszystkim Zachodniej Europy i Japonii), w których wskaźniki urodzin już dawno zeszły poniżej progu zastępowalności. Proces zachodzący w USA ma podłoże ekonomiczne. Licząca ok. 86 milionów ludzi generacja „milenijna", do której najczęściej zalicza się roczniki 1983–2002 opóźnia moment formalnego zakładania rodziny i reprodukcji. W 2012 roku średni wiek mężczyzny wchodzącego po raz pierwszy w związek małżeński wynosił 28,6 roku, podczas gdy w 1990 roku było to 26,1 roku. W przypadku kobiet wskaźnik ten wzrósł z 23,9 do 26,6 roku. Młodzi ludzie mają dziś bardzo trudny start życiowy. Najczęściej wchodzą w dorosłe życie obciążeni pożyczkami studenckimi, a nie mogąc znaleźć stałej pracy często wracają do domu rodziców.
USA mają ciągle jeszcze jedno poważne źródło zwiększania populacji. Do Stanów Zjednoczonych wjeżdża corocznie ponad milion legalnych imigrantów, często rodzin z małymi dziećmi. Oprócz tego setki tysięcy ludzi przekraczają zieloną granicę lub pozostają w USA po wygaśnięciu wizy zasilając grupę nielegalnych imigrantów. Ale i tu demografowie widzą powody do niepokoju. Z powodu trudnej sytuacji na rynku pracy słabnie zainteresowanie emigracją do USA. Zaczęły też spadać wskaźniki urodzeń wśród populacji latynoskiej. „Recesja miała tu podwójnie negatywny wpływ – uważa William Frey, demograf w waszyngtońskim think-tanku Brookings Institution – dotknęła ludzi w Stanach Zjednoczonych, opóźniając moment zawierania małżeństwa, urodzenia dziecka i kupna domu. Równocześnie obniżyły się wskaźniki imigracji". W odróżnieniu jednak od Europy, Stanom nie grozi jednak wyludnienie.