Na początku października na przymusowe, bezpłatne urlopy wysłano blisko 800 tys. pracowników amerykańskiej budżetówki. Zamknięcie rządu w żaden sposób nie wpłynęło na pracę 3,3 mln ludzi zatrudnianych przez administrację federalną, czyli blisko 80 proc. pracujących w tym sektorze. Ponadto w zeszłym tygodniu Departament Obrony ponownie wezwał na stanowiska prawie 350 tys. swoich cywilnych pracowników, którzy na początku miesiąca zostali wysłani na przymusowe urlopy. Faktycznie nie pracuje więc jedynie jakieś 10–15 proc. federalnej administracji. Trudno więc mówić o „paraliżu supermocarstwa".
3,3 mln federalnych pracowników nie zostało dotkniętych tzw. zamknięciem rządu
Dlaczego wstrzymanie budżetowego finansowania dotknęło tak drobnej części państwowej machiny? Bo „zamknięcie rządu" dotyczy jedynie tych części administracji, których wydatki zatwierdza Kongres w budżecie. Wiele rządowych agencji i spółek ma finansowanie pozabudżetowe. Najlepszym przykładem jest U.S. Postal Service, czyli państwowa poczta zatrudniająca 550 tys. ludzi. Ich płace są finansowane z przychodów tej firmy. Podobnie jest w przypadku państwowej mennicy czy Rezerwy Federalnej. Amerykański personel konsularny będzie pracował tak długo, jak pobierane opłaty (np. za wydanie paszportów) starczą na finansowanie jego operacji.
Przerwy w pracy nie dotyczą również personelu, który został uznany za krytyczny dla funkcjonowania USA. 1,4 mln wojskowych w służbie czynnej ma ustawowo zapewnione, że będą dostawać żołd nawet w przypadku paraliżu budżetowego. Pracują bez żadnych zakłóceń większe części Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Departamentu Sprawiedliwości, Departamentu Transportu (któremu podlegają m.in. służby kontroli lotów) i Departamentu ds. Weteranów (w tym podległe mu szpitale). Nie zakłócono również wypełniania zadań przez pracowników federalnych odpowiedzialnych np. za wypłaty zasiłków.