Znani z lewicowych poglądów, a jednocześnie wpływowi ekonomiści, mają pomóc Jeremy'emu Corbynowi zyskać wiarygodność. Jak dotąd bowiem jego program gospodarczy nawet w oczach dużej części laburzystów uchodził za przepis na katastrofę.
Corbyn został liderem Partii Pracy w połowie września w wyniku wewnątrzpartyjnych wyborów. Zdobył niemal 60 proc. głosów członków i sympatyków tego ugrupowania. Dla obserwatorów brytyjskiej sceny politycznej było to ogromne zaskoczenie. Wydawało się bowiem, że jego radykalne poglądy dyskwalifikują go z głównego nurtu polityki.
66-letni poseł z Londynu jest zwolennikiem publicznej własności przedsiębiorstw, opowiada się m.in. za renacjonalizacją kolei oraz spółek energetycznych. Zapowiada zwiększenie obciążeń podatkowych zamożnych Brytyjczyków, wprowadzenie podatku od transakcji finansowych oraz zmianę mandatu Banku Anglii. Brytyjski bank centralny miałby finansować rozwój infrastruktury oraz budownictwo mieszkaniowe.
– To jest dokładnie to, co zrobiono w Zimbabwe, gdzie w końcu rząd wszystkie swoje rachunki zaczął płacić dodrukowanymi pieniędzmi. Bo gdy zrobi się to raz, jakie są bariery, żeby robić to bez końca – komentował w sierpniu ten ostatni pomysł Tony Yates, były ekonomista Banku Anglii, a obecnie wykładowca na Uniwersytecie w Birmingham.
– Przywództwo Corbyna to doskonała okazja dla Partii Pracy, aby skonstruować świeżą i nową ekonomię polityczną, która udowodni, że polityka oszczędności w Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy poniosła fiasko – powiedział Piketty, francuski ekonomista, który zasłynął jako autor wydanej w 2013 r. książki „Kapitał w XXI wieku". Jej zasadniczą tezą jest to, że w systemie kapitalistycznym stopa zwrotu z kapitału zawsze przewyższa stopę wzrostu gospodarczego, wskutek czego zwiększa się koncentracja majątku w rękach najbogatszych.