Od początku 2008 roku lekarze nie mogą pracować więcej niż 48 godzin tygodniowo, zgodnie z regulacjami unijnymi. Mogą się wprawdzie porozumieć z dyrektorami placówek i wydłużyć swój czas pracy do 72 godzin, ale za to chcą dodatkowych pieniędzy.
A tych nie ma ani w budżecie państwa – z którego zresztą i tak nie można już wyjąć ani złotego więcej – ani w budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia. Problem pozostawiono szpitalom – jeśli chcą realizować zaplanowane świadczenia i osiągnąć założony wynik finansowy, muszą dodatkowo się zadłużyć. W przeciwnym wypadku pozostanie im ograniczyć działalność i zweryfikować plan na 2008 rok.
Minister zdrowia Ewa Kopacz zaznacza, że brak środków na sfinansowanie skutków wprowadzenia dyrektywy unijnej to wynik zaniedbań poprzedniej ekipy. Bogdan Piecha, wiceminister zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, nie czuje się jednak winny. – Ustawę wprowadzającą unijną dyrektywę pisaliśmy na przełomie 2006 i 2007 roku. Koszty szacowaliśmy na podstawie ówczesnych zarobków lekarzy, nikt nie przewidywał, że potem nastąpi spirala wzrostu pensji – podkreśla były wiceminister. Dodaje, że gdy jego resort zorientował się, że 750 mln zł na ten cel to może być za mało, próbowano przeznaczyć na niego dodatkowe pieniądze z funduszu pracy, ale było za późno, bo parlament się rozwiązał.
Przygotowany wówczas projekt zakładał przeznaczenie dodatkowo 4,1 mld zł z funduszu pracy na sfinansowanie kosztów wprowadzenia dyrektywy oraz podwyżki dla pielęgniarek i dodatkowe świadczenia. Piecha wyjaśnia, że miał nadzieję na przejęcie projektu przez nową ekipę rządzącą, ale tak się nie stało.
Wysoki urzędnik Kancelarii Premiera Donalda Tuska uważa, że poprzedni rząd niepotrzebnie przyspieszył wdrażanie dyrektywy, bo Unia zgodziłaby się na przesunięcie tego procesu o jeden rok. Konsekwencje takich decyzji spadają na szpitale.