Wiceminister finansów Ludwik Kotecki zapewnia, że jeśli w 2011 r. gospodarka będzie się rozwijać w tempie 3,5 proc. PKB, nie grozi nam przekroczenie drugiego progu ostrożnościowego na poziomie 55 proc. długu w relacji do PKB.
Ekonomiści wyjaśniają: wzrost gospodarczy nie jest w tym wypadku decydujący. Wszystko zależy od tego, ile tak naprawdę wpłynie do państwowej kasy ze sprzedaży publicznego majątku oraz jak bardzo zadłużą się samorządy.
Z przyjętych założeń do przyszłorocznego budżetu wynika, że zadłużenie pozostanie w przyszłym roku poniżej poziomu 55 proc. w relacji do PKB i sięgnie maksymalnie 54,4 proc. PKB. Wszystko przy założeniu, że inflacja wyniesie 2,3 proc., a deficyt budżetowy 45 mld zł. Jest jeszcze jeden warunek – wpływy z prywatyzacji osiągną poziom 25 mld zł, a samorządy będą trzymały swoje deficyty w ryzach.
Jednocześnie jednak w strategii zarządzania długiem przyjmuje się, że poziom zadłużenia może się wahać w zależności od tego, jakie rzeczywiście będzie tempo wzrostu gospodarczego i wpływy ze sprzedaży państwowych firm. Każde wahnięcie PKB o jeden punkt procentowy w górę lub w dół spowoduje spadek bądź wzrost zadłużenia o 1,16 proc. w relacji do PKB. Z kolei każdy miliard mniej z prywatyzacji, czyli każdy miliard, który wskutek niższych dochodów ze sprzedaży rząd będzie musiał pożyczyć, spowoduje wzrost długu o 0,2 proc. PKB.
To oznacza, że w najbardziej optymistycznym scenariuszu, gdyby udało się nawet przekroczyć plan prywatyzacyjny o 5 mld zł, a gospodarka rosłaby w 2011 r. w tempie 4 proc., nasze zadłużenie wzrosłoby tylko nieznacznie w porównaniu z końcówką ubiegłego roku i sięgnęło 52,8 proc. Gdyby ożywienie wcale nie było takie rewelacyjne i PKB wzrósłby zaledwie o 2 proc., a wpływy z prywatyzacji wyniosłyby 15 mld zł, dług skoczyłby aż do 58,1 proc.