Tylko od ostatniego przemówienia Jeana Marca Ayraulta, socjalistycznego premiera Francji, zapowiadającego zaporowo wysokie podatki dla osób fizycznych i bogatych firm, które mają być karane za zyski domiarami, z tego kraju wypływa 8 – 10 mld euro dziennie – wylicza EPFR Global, firma śledząca przepływy kapitałów na świecie.
To w nowych podatkach i innych obciążeniach zysków rząd Francji upatruje możliwości znalezienia lwiej części z prognozowanej na ponad 43 mld euro dziury w przyszłorocznym budżecie. Ale Francja nie jest wyjątkiem.
Z krajów europejskich – Grecji, Hiszpanii i Włoch wypływa w tej chwili najwięcej pieniędzy. Część z nich pozostaje w Europie – w Wielkiej Brytanii i Niemczech bądź na brytyjskich wyspach kanałowych, w Belgii, Szwajcarii czy Monaco. Reszta ucieka jak najdalej, najczęściej do rajów podatkowych na Karaibach, ale i do USA oraz Japonii i Singapuru.
Czerwony dywan
Brytyjczycy i Belgowie postawili sprawę jasno: na francuskie pieniądze czeka w ich krajach „rozwinięty czerwony dywan". Kiedy to powiedział premier Wielkiej Brytanii David Cameron, napięcie na linii Londyn – Paryż wzrosło błyskawicznie.
Francuski minister spraw zagranicznych zapewnił, że jego rodacy są patriotami, a wysokie podatki i poczucie solidarności spowodują, że największe fortuny pozostaną we Francji. Bardzo się mylił. 75-proc. podatek od najwyższych dochodów, oraz inne podatki, które mają przynieść 14 mld euro wpływów, spowodowały, że coraz więcej Francuzów myśli o skorzystaniu z tego czerwonego dywanu. Robili to i przedtem. W II półroczu 2011 r. z tego kraju uciekło 140 mld euro, zaś pierwsze trzy miesiące tego roku przyniosły odpływ netto w wysokości 59,4 mld euro.