Powróciły obawy o wybuch wojny walutowej

Coraz więcej państw skarży się na zbyt silną walutę. Analitycy mają jednak nadzieję, że na ostrej retoryce się skończy.

Publikacja: 26.01.2013 13:00

Powróciły obawy o wybuch wojny walutowej

Foto: Bloomberg

– Jak wiadomo, w Niemczech jesteśmy zdania, że rolą banków centralnych nie jest sprzątanie po złych decyzjach politycznych i leczenie braku konkurencyjności – powiedziała na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos niemiecka kanclerz Angela Merkel.

Rolę, jaką skrytykowała, wziął na siebie Bank Japonii (BoJ). Była to jedna z obietnic wyborczych nowego japońskiego premiera Shinzo Abego. Lider Partii Liberalno-Demokratycznej uznał, że dotąd bank centralny Japonii nie dość starał się pobudzić trzecią największą gospodarkę świata, od dwóch dekad pogrążoną w stagnacji i okresowej deflacji. Pod presją rządu BoJ podwyższył do 2 proc. swój cel inflacyjny. Zamierza go osiągnąć na drodze agresywnego łagodzenia polityki pieniężnej, w tym nieograniczonego skupu aktywów za wykreowane pieniądze. Tokio nie kryje, że jednym z celów jest osłabienie jena, którego kurs zwykle rośnie w czasie zawirowań w światowej gospodarce i na rynkach. A to ogranicza konkurencyjność japońskich spółek i tłumi koniunkturę w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Słabszy jen

Shinzo Abe już w latach w latach 2006–2007, gdy po raz pierwszy stał na czele japońskiego rządu, dał się poznać jako zwolennik agresywnej polityki stymulacyjnej. Dlatego jen osłabia się wobec innych walut już od jesieni ub.r., gdy stało się jasne, że w przedterminowych wyborach  Abe odzyska władze. Dziś za dolara można kupić ponad 90 jenów, w porównaniu z niespełna 80 kwartał temu. Poczynania Tokio ożywiły obawy, że światu grozi wojna walutowa. – Japonia osłabia jena, a inne kraje mogą pójść w jej ślady – powiedział niedawno zastępca gubernatora Banku Rosji Aleksiej Uliukajew. – Koledzy z innych respektowanych banków centralnych już zresztą prowadzą taką politykę – dodał, nawiązując do działań amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Od września ub.r. prowadzi ona trzecią rundę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), jak określa się skup aktywów za wykreowane pieniądze. – Jesteśmy na krawędzi bardzo poważnych, konfrontacyjnych działań nazywanych wojną walutową – ostrzegł Uliukajew.

Terminu tego użył po raz pierwszy jesienią 2010 r. brazylijski minister finansów Guido Mantega. Sytuacja w światowej gospodarce była wtedy bardzo podobna do dzisiejszej. Koniunktura była słaba, ale jednocześnie na rynkach finansowych panował optymizm, związany m.in. z łagodną polityką pieniężną zachodnich banków centralnych. To powodowało napływ kapitału na rynki wschodzące, uważane przez inwestorów za bardziej ryzykowne. Skutkiem była silna aprecjacja ich walut. Niektóre kraje starały się więc ograniczyć napływ zagranicznego kapitału albo interweniowały na rynkach walutowych w celu osłabienia swojej jednostki płatniczej.

Teraz sytuacja wydaje się o tyle groźniejsza, że na wysoki kurs swoich walut, uderzający w eksport, skarżą się nie tylko kraje rozwijające się, ale i dojrzałe. W ostatnich tygodniach w takim tonie wypowiadali się  decydenci z Kanady, Wielkiej Brytanii, Szwecji i Norwegii. Banki centralne dwóch ostatnich z tych państw dały wprost do zrozumienia, że kursy ich walut będą miały wpływ na ich politykę pieniężną, podobnie jak w Japonii.

Podobnie jak Angela Merkel takie nastawienie banków centralnych skrytykował kilka dni temu prezes Bundesbanku Jens Weidmann. Według niego BoJ ugiął się pod polityczną presją, czym pozwolił naruszyć swoją niezależność. – Konsekwencją, pożądaną lub nie, może być postępująca polityzacja kursów walutowych – twierdzi Weidmann.

Silna waluta problemem

Część unijnych polityków uważa, że EBC też powinien mieć na uwadze kurs euro. Na to, że waluta ta jest za mocna, biorąc pod uwagę recesję w strefie euro, żalił się w połowie stycznia premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. – To może uchodzić za pierwszy strzał europejskich decydentów w wojnie walutowej – skomentował tę wypowiedź Chris Turner, główny strateg walutowy banku ING.

– Prawda jest taka, że prawie żaden kraj nie życzy sobie dziś silnej waluty – napisał na portalu Project Syndicate Mohamed El-Erian, jeden z szefów największego na świecie towarzystwa funduszy obligacji PIMCO. Według El-Eriana, sytuacja robi się niebezpieczna. Jeśli wiele państw jednocześnie będzie próbowało osłabić swoje waluty, działania te nie przyniosą żadnego efektu. Będą jednak miały skutki uboczne. Łagodząc politykę pieniężną (niższe stopy procentowe czynią walutę mniej atrakcyjną w oczach inwestorów), banki centralne mogą nadmiernie zwiększyć płynność na światowych rynkach. Konsekwencją będzie wysoka inflacja i bańki na rynkach aktywów, m.in. nieruchomości.

Większość analityków uważa jednak, że ryzyko wojny walutowej jest wyolbrzymiane. – Długotrwale luźna polityka pieniężna w dojrzałych gospodarkach może zwiększyć presję na waluty państw wschodzących, popychając je do interwencji na rynkach walutowych lub przyjęcia ograniczeń przepływów kapitałowych. Ale to może po prostu być część ceny, którą należy zapłacić za trwałe ożywienie światowej gospodarki – ocenia Julian Jessop, główny ekonomista firmy analitycznej Capital Economics.

– Prawdziwa wojna walutowa to odległa perspektywa. Ostatnie starcia  są głównie w sferze retoryki i nie odbiegają mocno od tego, co zwykle robią kraje stosujące politykę płynnych kursów walutowych – zgadza się Marc Chandler, główny strateg walutowy firmy analitycznej Brown Brothers Harriman. Problemu nie widzi też Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

– Kraje muszą podejmować właściwe działania, aby przywrócić swoje gospodarki do zdrowia. W tym stopniu, w jakim uważamy te działania za właściwe, ich implikacje dla kursów walut też są odpowiednie – skomentował kilka dni temu Olivier Blanchard, główny ekonomista waszyngtońskiej instytucji.

– Jak wiadomo, w Niemczech jesteśmy zdania, że rolą banków centralnych nie jest sprzątanie po złych decyzjach politycznych i leczenie braku konkurencyjności – powiedziała na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos niemiecka kanclerz Angela Merkel.

Rolę, jaką skrytykowała, wziął na siebie Bank Japonii (BoJ). Była to jedna z obietnic wyborczych nowego japońskiego premiera Shinzo Abego. Lider Partii Liberalno-Demokratycznej uznał, że dotąd bank centralny Japonii nie dość starał się pobudzić trzecią największą gospodarkę świata, od dwóch dekad pogrążoną w stagnacji i okresowej deflacji. Pod presją rządu BoJ podwyższył do 2 proc. swój cel inflacyjny. Zamierza go osiągnąć na drodze agresywnego łagodzenia polityki pieniężnej, w tym nieograniczonego skupu aktywów za wykreowane pieniądze. Tokio nie kryje, że jednym z celów jest osłabienie jena, którego kurs zwykle rośnie w czasie zawirowań w światowej gospodarce i na rynkach. A to ogranicza konkurencyjność japońskich spółek i tłumi koniunkturę w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Pozostało 82% artykułu
Finanse
Polacy ciągle bardzo chętnie korzystają z gotówki
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli