Detroit to dziś miasto dramatycznie potrzebujące cudotwórcy, który pomoże mu schronić się przed wierzycielami, zetnie koszty tam, gdzie trzeba, i tchnie nadzieję w tych, którzy tutaj jeszcze pozostali. Takiego czarodzieja szuka gubernator stanu Michigan, Rick Snyder.
Z dala od polityki
Nic nie pomaga, że amerykański przemysł samochodowy znów kwitnie, a Chrysler, General Motors i Ford mają miliardowe zyski. Kiedy Chrysler i GM bankrutowały, w Detroit modlono się o cud. Modlitwy zostały wysłuchane, ale miastu to nie pomogło. Jeśli Detroit natychmiast nie znajdzie 100 mln dolarów, a pracownicy administracji nie dostaną pensji, nie będzie środków na normalne funkcjonowanie miasta. Tegoroczny deficyt budżetu Detroit to 326 mln dolarów. I nie ma jak go pokryć.
Upadek Detroit trwa już ponad 10 lat, liczba mieszkańców zmalała o jedną czwartą
Puste są też centra handlowe, gdzie już nawet wyprzedaże nie wabią klientów. Tylko rano pojawiają się tam joggerzy, bo bieganie nawet po schodach w Summerset Mall jest znacznie bezpieczniejsze niż w zaśmieconych parkach Detroit i Troy. Tam przemieszczają się od czasu do czasu grupki młodych ludzi wyraźnie szukających zajęcia, ale przede wszystkim łatwego zarobku. W 2012 roku doszło tutaj do ponad 1,7 tys. zabójstw. Stopa bezrobocia wynosi ponad 20 proc., ponaddwukrotnie więcej niż średnia krajowa.
Ludzie wyjeżdżają, byle dalej na południe albo na wschód. Sterczy tylko błękitny budynek Renessaince Center. Tam ma siedzibę General Motors, więc dużo się dzieje.