I dopóki nie ruszy konsumpcja, nie ma też się co spodziewać widocznego ożywienia – twierdzą eksperci. Tymczasem – jak szacuje Komisja Europejska – tzw. stopa oszczędności, pokazująca, jaką część naszych dochodów udaje się nam odłożyć, spadła w 2012 r. do rekordowo niskiego poziomu 1,5 proc. z też niewysokiego 2,1 proc. w 2011 r. Za to w 2009 r. i 2010 r. wynosiła aż 8–9 proc. To jak to w końcu jest: oszczędzamy czy nie?
Oszczędzamy, tyle że nie wszyscy, a tych, których w ogóle na to stać, jest coraz mniej. Podczas pierwszej fali kryzysu (w 2009 r.) konsumenci wierzyli, że będzie to zjawisko przejściowe. Stąd nawet wtedy, gdy gospodarka ledwo przędła, gospodarstwa domowe nadal chętnie kupowały, zwykle na kredyt, więc stać je było także na odkładanie na czarną godzinę. W II połowie 2011 r. sytuacja zaczęła się zmieniać, nad Polską zaczęły się już zbierać czarne chmury, wiadomo było, że kolejny rok będzie trudniejszy. Stąd i zmiana zachowań konsumentów. Co prawa nie chcieliśmy zbyt szybko obniżać naszej stopy życiowej, ale też znudziło się nam życie na kredyt. W ruch poszły więc oszczędności, które też było coraz trudniej generować, bo inflacja zjadała podwyżki płac. Kolejny punkt zwrotny to mniej więcej połowa 2012 r. Polacy uznali, że II fala kryzysu może być dłuższa i głębsza, niż można się było spodziewać. Potwierdzały to dane płynące z realnej gospodarki, m.in. spadek zatrudnienia, niski wzrost wynagrodzeń. Obawy przed jutrem zaczęły wyrażać się w potrzebie i ograniczania konsumpcji, i odbudowywania oszczędności.
Pytanie, czy i w jakim kierunku teraz zmienią się zachowania gospodarstw domowych. Jeśli nadal będziemy bać się o przyszłość, nie ma szans, by ruszyła akcja kredytowa, konsumpcja i pośrednio gospodarka. Jedyna nadzieja w tym, że uwierzymy w zapowiadane odrodzenie w II połowie roku. Problem w tym, że na razie nie ma nawet najlżejszych sygnałów tego odrodzenia.