Doniesieniom gazety przeczy Tajlandzka Agencja Turystyczna (TAT), która przekonuje, że nie ma żadnych informacji, by turyści rezygnowali z odpoczynku w tym kraju. Zdaniem Sugree Sithivanicha, wiceszefa TAT, jeśli do końca roku nie dojdzie do natężenia zamieszek, sezon turystyczny nie powinien ucierpieć. Gdyby jednak sytuacja pozostała bez zmian, to TAT wylicza, że przychody z turystyki, która stanowi 10 proc. PKB tego kraju, spadłyby o 8-10 proc i zmniejszyły się nawet o 800 mln dolarów. O zagrożeniu, jakim są zamieszki dla kwitnącej turystyki informuje Ministerstwo Turystyki w tym kraju.
Kilkadziesiąt krajów, w tym Polska i praktycznie wszystkie kraje Unii Europejskiej oraz Stany Zjednoczone sugerują osobom udającym się do Tajlandii, żeby zachowały maksymalną ostrożność w poruszaniu się po stolicy kraju. Same władze tajlandzkie przyznają, że wejście demonstrantów do gmachu Ministerstwa Finansów fatalnie wpływa na obraz tego kraju w oczach inwestorów zagranicznych i turystów.
Urlopowiczom, którzy jednak wybierają się do Bangkoku zaleca się unikanie miejsc, gdzie odbywają się demonstracje, skrupulatne sprawdzanie tras przemarszu protestujących, tak aby nie narażać się na nieprzyjemne niespodzianki w podróży.
Czemu tak tanio
Jeśli trafimy w Internecie na wyjątkowo atrakcyjną ofertę hotelową, to warto się zainteresować, czemu jest tak tanio. Być może hotel znajduje się w pobliżu budynków rządowych, gdzie demonstracje są najbardziej gwałtowne. Generalnie jednak Tajowie są bardzo pozytywnie nastawieni do cudzoziemców i nie ma zagrożenia, że korzystając z zamieszek okradają turystów, jak to miało miejsce np w Egipcie.
Szefowie tajlandzkich firm przygotowują się na straty. To zmiana nastawienia, ponieważ dotychczas w Tajlandii polityka szła swoimi torami, a gospodarka swoimi. Teraz rosną obawy, że gospodarka, która w tym roku wyraźnie spowolniła, może jeszcze poważnie ucierpieć. Spada eksport, bo kryzys dotknął większość azjatyckich rynków, zmniejszył się również popyt wewnętrzny.