Już od wtorkowego wieczoru po czerwonym dywanie będą się wspinać do Pałacu Festiwalowego najwybitniejsi artyści światowego kina. Zaczyna Jarmusch, który w „Dead Don't Die" wrócił do klimatów z „Tylko kochankowie przeżyją" i zrobił film o zombi, z plejadą gwiazd: Billem Murrayem, Adamem Driverem, Chloe Sevigny, Tildą Swinton i Iggym Popem.
O Złotą Palmę będą też walczyły nowe obrazy Pedro Almodovara, Kena Loacha, Terrence'a Malicka, Xaviera Dolana, braci Dardenne, Marca Bellocchia, Arnaud Desplechina, Elii Suleimana i Quentina Tarantino z wątkiem Romana Polańskiego, granego przez naszego Rafała Zawieruchę. Europę Wschodnią reprezentuje Rumun Corneliu Porumboiu.
Festiwal ma ambicje, by odkrywać nowe talenty. Dlatego są też w konkursie filmy twórców mniej znanych czy debiutanta Ladja Ly. Niespodzianki czekają widzów oficjalnej selekcji „Pewne spojrzenie" czy sekcji towarzyszących: „Piętnastki realizatorów" i „Tygodnia krytyki". A szef festiwalu Thierry Fremaux podkreśla, że Cannes odkrywa nowe zjawisko: budzi się filmowa Afryka kobiet. Filmy pokażą Senegalka Mati Diop, Marokanka Maryam Touzani i Mounia Meddour z Algierii.
Fremaux chwali się nie bez powodu. Festiwal krytykowany jest za niechęć do reżyserek. W ponad 70-letniej historii raz tylko odbierała tu Złotą Plamę kobieta – w 1994 r. Jane Campion za „Fortepian". Sam Fremaux nie bez racji w ostatnich latach deklarował, że ważny jest poziom filmu, a nie płeć twórcy.
Jednak w ubiegłym roku organizatorzy podpisali się pod projektem 5050 x 2020, czyli „połowa filmów w konkursie zrealizowanych przez kobiety w roku 2020". I tak w konkursie głównym filmy zaprezentują: Austriaczka Jessica Hausner, Francuzki Celine Sciamma i Justine Triet, właśnie Senegalka Diop. W oficjalnym programie są obrazy innych dziewięciu artystek.