Podczas ostatniego festiwalu w Cannes zdecydowanie odcinała się pani od polityki, powtarzając, że "Persepolis" jest obrazem obyczajowym.
Marjane Satrapi:
– Nie jestem politykiem, socjologiem ani historykiem. Jestem kobietą, która urodziła się w określonym miejscu i czasie. A kiedy w Iranie wybuchła rewolucja islamska, byłam dzieckiem. I właśnie z punktu widzenia dziecka opowiadam o życiu, o mojej rodzinie, moim kraju. Czy to jest polityka?
Jednak pokazowi filmu towarzyszyły protesty irańskiego Ministerstwa Kultury, które uznało, że szkaluje pani władze irańskie.
Chcę być ponad to. Wierzę tylko w demokrację. I w wolność słowa. Chcę mówić głośno, co myślę, mieć prawo, by opowiadać swoje historie. "Persepolis" jest bardzo osobistą wypowiedzią. Wszystko to przeżyłam. Programowo odrzucam myśl, że mogę mieszać się do polityki. Polityka rodzi podziały: na Zachód, Wschód, chrześcijan, muzułmanów. Ja opowiadam po prostu o ludziach i ich życiu. Musimy zrozumieć, że za telewizyjnymi wiadomościami o atakach terrorystycznych, wojnach, interwencjach zbrojnych kryją się jednostki. Że jak gdzieś wybucha bomba, to nie ginie masa, tylko kilkadziesiąt osób. A każda z nich ma swoje sprawy, marzenia i bliskich, których osieroca. Robiąc "Persepolis", próbowałam pokazać światu, że wschód, który dzisiaj kojarzy się Amerykaninowi czy Hiszpanowi głównie ze strachem i terroryzmem, w większości zamieszkują normalni ludzie. Byłabym szczęśliwa, gdyby po obejrzeniu mojego filmu widzowie pomyśleli: "Jacy oni podobni do mnie, do mojej matki, babki..."