Musisz upaść, zanim wejdziesz na szczyt

Kocham grać w filmach, ale gdy tylko zaczęło mi się wydawać, że coś osiągnąłem, nagle wszystko się rozpadało - mówi Christian Bale.

Publikacja: 21.08.2008 14:52

Musisz upaść, zanim wejdziesz na szczyt

Foto: AP

Red

Rz: Jest pan urodzonym aktorem?

To, że nim zostanę, wcale nie było takie oczywiste. Jednak wcześniej poczułem, że nie jestem stworzony do regularnej pracy od godziny 9 do 17 czy chodzenia w krawacie. Mój ojciec nie mógł usiedzieć na jednym miejscu i przez to w dzieciństwie dużo podróżowałem. Ale takie częste zmiany miejsca pobytu stanowiły dobrą szkołę dla przyszłego aktora.Czyli rodzice popierali pomysł, żeby pan został aktorem...O tak, bardzo.

Debiutował pan rolą chłopca w „Imperium słońca” Stevena Spielberga. Co panu dało to doświadczenie?

Dla dziecka gra jest rzeczą naturalną. Nie zastanawia się nad karierą i konsekwencjami tego, co robi. Po skończeniu zdjęć do „Imperium słońca” nie myślałem nawet, że ktoś będzie ten film oglądał. To dobre podejście pracy przy filmie, bo dzięki niemu rola jest bardziej autentyczna. Wydaje mi się, że wielu dorosłych aktorów próbuje zachować dziecięce podejście i stara się nie myśleć o przyszłych widzach. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, ile ten film kosztował i jakimi środkami dysponował Spielberg.

Grając w niezależnych filmach, co zdarza mi się często, najbardziej czuje się właśnie brak funduszy. Na szczęście pusta kasa staje się często matką dobrych pomysłów. „Imperium słońca” i „Mroczny rycerz” to największe produkcje, w jakich uczestniczyłem.

Jak tłumaczy pan to, że po świetnej roli w „American Psycho” nie stał się wielką gwiazdą?

Jestem zadowolony z przebiegu mojej kariery. Reżyserzy często chcieli mnie obsadzać, tyle że nie zgadzali się na to ludzie odpowiedzialni za budżet. Twierdzili, że jestem zbyt mało znany. Jednak po „American Psycho” zagrałem w kilku filmach, z których jestem dumny. Oczywiście zdarzały się i porażki. Kocham grać w filmach, ale gdy tylko zaczęło mi się wydawać, że coś osiągnąłem, nagle wszystko się rozpadało. Musisz upaść, zanim wejdziesz na szczyt. Życie mnie tego nauczyło.

A jaki typ bohatera najbardziej panu odpowiada?

Sam ludzki dramat mi nie wystarcza, to za mało. Fascynują mnie postacie, które mają jakąś obsesję. Wtedy naprawdę można stworzyć ciekawą rolę. Pracując nad rolą tytułową w filmie „Mechanik”, nie słuchając ostrzeżeń lekarzy, schudłem ponad 30 kilogramów. Musiałem tak postąpić, by zrozumieć bohatera. Nie żałuję poświęcenia, bo film był tego wart. Ale faktem jest, że przy okazji osłabłem. Nie byłem w stanie zrobić jednej pompki. Ta postać miała dla mnie coś z bohaterów filmów Romana Polańskiego. Granie w filmie może być pracą albo swoistą terapią.

Ma pan własną, sprawdzoną metodę pracy nad rolą?

Wszystko zależy od tego, co to za rola i od reżysera. Nie znam żadnych tajemniczych sposobów, które sprawdzą się w każdej sytuacji. Zawsze zaczynam pracę nad postacią od zera. Próbuję znaleźć pierwszy punkt odniesienia.

To może być akcent, z jakim mówi, albo sposób, w jaki się porusza. Najważniejsze jest dla mnie maksymalne zaangażowanie. Nie uznaję pracy na pół gwizdka. Staram się zawsze zrobić wszystko tak dobrze, by mieć poczucie, że nikt inny nie zrobiłby tego lepiej.

Potrzebny jest mi głód sukcesu. Pilnuję się, by nie spocząć na laurach. Nie popaść w zbytnie wyluzowanie czy arogancję, bo wówczas traci się twórcze podejście do sztuki. Taki artysta robi się po prostu nudny.

Jak ocenia pan „Mrocznego rycerza” Chrisa Nolana?

Jestem wielkim fanem talentu tego reżysera. Nolan zrobił własny film, który tworzy spójną całość, ale jednocześnie pozostawił możliwość kontynuowania tej historii w kolejnych częściach. Publiczność przyjęła film bardzo dobrze, czyli spodobało jej się nowe oblicze Batmana. Mam nadzieję, że wszyscy zauważą, jak bardzo „moje Batmany” różnią się od poprzednich. Wcześniej postać człowieka nietoperza zupełnie do mnie nie przemawiała. To się oczywiście zmieniło po propozycji Nolana. Swoją drogą chciałbym zagrać w innych filmach akcji, ale dotychczas nie miałem takich propozycji. Prawdopodobnie dlatego, że nie mam jeszcze na koncie zbyt wielu sukcesów kasowych, a to warunek podstawowy.

Co pan powie o fantastycznym wyniku finansowym „Mrocznego rycerza”?

To niewyobrażalna masa pieniędzy i jestem ogromnie zdziwiony, że film z moim udziałem zarabia duże pieniądze. Większość moich filmów była finansową klapą. Przylgnęło nawet do mnie miano zatrutej kasy. Miło, że to się zmienia.

Czy nowy kostium Batmana jest wygodniejszy od poprzedniego, na który tak pan narzekał?

O tak, ten jest o wiele przyjemniejszy. Wraz z rozwojem historii wprowadzono do kostiumu Batmana dużo poprawek. Chciał tego nawet Nolan, który nie musiał go nosić! A ja od dawna marzyłem, by móc swobodnie poruszać głową i mieć nieco więcej swobody. W pierwszym filmie sceny walki były bardzo trudne. Musiałem najpierw walczyć z kostiumem, a potem z przeciwnikiem. Na planie „Mrocznego rycerza” mogłem wreszcie normalnie oddychać.

Co stanowi dla pana motywację działań Batmana w filmie Nolana?

Batman chce wyrównać rachunki za to, co spotkało jego rodziców. Ma w sobie pewien altruizm, który odziedziczył, a jednocześnie nosi w sobie nienawiść. Próbuje to wykorzystać dla dobra miasta Gotham, ale zdaje sobie sprawę, że jego złe emocje i nastroje mogą wziąć górę. W takiej sytuacji skończyłby jako kryminalista, nie bohater. Mam wrażenie, że dzięki temu jest ciekawszy psychologicznie.

Główny przeciwnik Batmana – Joker, to wyjątkowa kreacja Heatha Ledgera. Zgodzi się pan z tą opinią?

Joker nie walczy fair, bo Batman rozniósłby go w pył. Dlatego ich walka rozgrywa się bardziej w sferze psychologicznej. Joker ceni Batmana i nawet, jak twierdzi, potrzebuje go do własnej egzystencji w Gotham City. Chce udowodnić, że każdy człowiek ma cenę, za którą da się go kupić. Gdy widzi, że Batman taki nie jest, pojedynek staje się dla niego ciekawszy. Heath doskonale zrozumiał, jak pokazać tę postać, i zagrał ją w niepowtarzalny sposób. Nie wiem, czy ten film zrobiłby na ludziach takie wrażenie, gdyby nie było w nim Heatha. Podniósł poprzeczkę bardzo wysoko.

Jak osiągnął pan sprawność fizyczną godną Batmana?

Musiałem ostro wziąć się do pracy. Wiadomo, że Batman to bohater niezwykle sprawny i z odpowiednią prezencją. Chris Nolan nie lubi używać efektów komputerowych, więc robiliśmy wszystko sami. Taki realizm dobrze się sprawdza na ekranie. Sam się dziwiłem, jak szybko przywykłem do chodzenia na wysokości 110 pięter. Oczywiście przez kilka miesięcy trenowałem codziennie, podnosiłem ciężary. No i ćwiczyłem wschodnie sztuki walki.

Czy to znaczy, że w przypadku ataku prawdziwego napastnika da pan sobie z nim radę jak w filmie?

Wielką zaletą pracy aktora jest to, że można posiąść wiele różnych wspaniałych umiejętności, które normalnemu człowiekowi zabrałyby kilka lat. Ja przez cztery miesiące uczyłem się po sześć godzin dziennie sztuki walki zwanej Keysi Fightening Method.

Nauczyłem się tak walczyć, że do prawdziwego uderzenia brakuje mi już tylko kilku centymetrów... A mówiąc poważnie – uważam się za dobrego mima w scenach walki. Na planie filmowym nie miałem kontaktu z przeciwnikiem, bo nie chodziło o to, by komuś połamać kości.

Co pan powie, gdy uznam pana za trzecie ogniwo w wielkiej walijskiej trójcy aktorskiej – Richard Burton, Anthony Hopkins i Christian Bale?

Bardzo dziękuję. To dwaj niesamowici aktorzy i czeka mnie jeszcze długa droga, by znaleźć się w ich towarzystwie. Ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się im dorównać. Jestem nawet tego pewny.

Słyszałem, że lubi pan dobrą muzykę. Kto jest pana ulubionym wykonawcą?

Przyznaję, że lubię wczesne albumy brytyjskiej grupy haevymetalowej Judas Priest. Jednak zespołem, który kocham od lat i zawsze słucham z przyjemnością, jest walijska grupa Manic Street Preachers.

Syn biznesmena i tancerki cyrkowej, urodził się w Walii, skąd rodzina przeniosła się, gdy miał dwa lata. Jako dziecko występował w reklamach. W kinie zadebiutował jako jedenastolatek świetną rolą w „Imperium słońca” Spielberga. Najbardziej znane tytuły w jego aktorskim dorobku to „American Psycho”, „Mechanik”, „Podróż do Nowej Ziemi”, „Batman: Początek” oraz „Mroczny rycerz”.

Działa w wielu organizacjach społecznych, m.in. Greenpeace i Happy Child Mission. Magazyn „Entertainment Weekly” uznał go za najbardziej kreatywną osobę w przemyśle rozrywkowym, a czasopismo „Premiere” – za najbardziej seksownego aktora przed trzydziestką. Dziś ma 34 lata, żonę Sibi (asystentka Winony Ryder) oraz trzyletnią córkę Emmaline.

Rz: Jest pan urodzonym aktorem?

To, że nim zostanę, wcale nie było takie oczywiste. Jednak wcześniej poczułem, że nie jestem stworzony do regularnej pracy od godziny 9 do 17 czy chodzenia w krawacie. Mój ojciec nie mógł usiedzieć na jednym miejscu i przez to w dzieciństwie dużo podróżowałem. Ale takie częste zmiany miejsca pobytu stanowiły dobrą szkołę dla przyszłego aktora.Czyli rodzice popierali pomysł, żeby pan został aktorem...O tak, bardzo.

Pozostało 94% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu