Rz: Jest pan urodzonym aktorem?
To, że nim zostanę, wcale nie było takie oczywiste. Jednak wcześniej poczułem, że nie jestem stworzony do regularnej pracy od godziny 9 do 17 czy chodzenia w krawacie. Mój ojciec nie mógł usiedzieć na jednym miejscu i przez to w dzieciństwie dużo podróżowałem. Ale takie częste zmiany miejsca pobytu stanowiły dobrą szkołę dla przyszłego aktora.Czyli rodzice popierali pomysł, żeby pan został aktorem...O tak, bardzo.
Debiutował pan rolą chłopca w „Imperium słońca” Stevena Spielberga. Co panu dało to doświadczenie?
Dla dziecka gra jest rzeczą naturalną. Nie zastanawia się nad karierą i konsekwencjami tego, co robi. Po skończeniu zdjęć do „Imperium słońca” nie myślałem nawet, że ktoś będzie ten film oglądał. To dobre podejście pracy przy filmie, bo dzięki niemu rola jest bardziej autentyczna. Wydaje mi się, że wielu dorosłych aktorów próbuje zachować dziecięce podejście i stara się nie myśleć o przyszłych widzach. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, ile ten film kosztował i jakimi środkami dysponował Spielberg.
Grając w niezależnych filmach, co zdarza mi się często, najbardziej czuje się właśnie brak funduszy. Na szczęście pusta kasa staje się często matką dobrych pomysłów. „Imperium słońca” i „Mroczny rycerz” to największe produkcje, w jakich uczestniczyłem.