[b]Rz: Krytycy piszą o panu „specjalista od Szekspira”. Jak się pan czuje w takiej roli?[/b]
Nijak. Nie można być specjalistą od Szekspira. Ten facet był tak genialny, a jego sztuki pozostawiają tak nieskończone możliwości interpretacyjne, że nie można czuć się w tej dziedzinie ekspertem. Co najwyżej uczniem. I to pokornym.
[b]Reżyser przenoszący na ekran dramaty Szekspira niezmiennie staje wobec dylematu: ekranizować wiernie czy uwspółcześniać. Pan nigdy nie dał na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.[/b]
Bo wszystko zależy od pomysłu na sztukę. Są takie dramaty Szekspira, które trudno wypreparować z kontekstu historycznego, ale one zwykle mają bardzo silną wymowę polityczną. Ich przesłania na temat mechanizmów władzy brzmią uniwersalnie i ponadczasowo. Są jednak i takie dzieła, które aż się proszą o współczesne interpretacje. Na przykład „Romeo i Julia”. Baz Luhrmann wystawił tę tragedię na plaży w Malibu, proponując opowieść o współczesnej amerykańskiej popkulturze.
Twórca europejski mógłby przenieść akcję tej sztuki do ogarniętego wojną domową Belfastu. A dziś może nawet uprawniona byłaby jakaś opowieść o ludziach Zachodu i Wschodu rozdzielonych dwiema kulturami i religiami. Ale tak naprawdę nie chodzi o to, czy się pozostaje całkowicie wiernym Szekspirowi czy też przenosi się go w inne czasy. Ważne, czy robi się to dobrze.