Na okładce “Historii kina polskiego” Andrzej Żuławski, Andrzej Wajda, Agnieszka Holland, Roman Polański, Ryszard Bugajski i Krzysztof Kieślowski podtrzymują biało-czerwony sztandar. To zdjęcie sprawiło, że przypomniałam sobie powiedzenie Krzysztofa Zanussiego, iż filmowcy robili dla polskiej kultury i jej promocji w świecie więcej niż ciągniki Ursus. Także dlatego warto pamiętać o ich dokonaniach.
Tadeusz Lubelski jest profesorem filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, teoretykiem i historykiem filmu, ale również krytykiem współpracującym z “Kinem” i “Tygodnikiem Powszechnym”. Jego historia kina jest opowieścią rzetelną, a jednocześnie błyskotliwą, pozbawioną encyklopedycznej skrótowości.
Na polskim rynku wydawniczym jest kilka sumiennych wydawnictw o historii kina, są też opowieści biograficzne o twórcach czy eseje o nurtach kina. Tadeusz Lubelski łączy te gatunki. Dostarcza czytelnikowi mnóstwa informacji, ale też nie ukrywa swoich sympatii i filmowego gustu. Książka nosi podtytuł “Twórcy, filmy, konteksty”. O twórcach dowiadujemy się wprawdzie niewiele, ale o filmach i kontekstach bardzo dużo. Autor nie robi błędu, jaki popełnia wielu teoretyków kina. Nie odrywa twórczości artystów od rzeczywistości. Charakteryzuje także czas, w którym dzieła polskich filmowców powstawały, dodaje tło polityczne i społeczne, wpisuje kino w naszą tradycję kulturową. Dlatego jego “Historia kina...” staje się chwilami ciekawym studium socjologicznym.
Czytelnicy, którzy szukają wiedzy czysto filmowej, też się jednak nie rozczarują. Znajdą tu ponad 110-letnią historię polskiego kina – od pierwszych pokazów z końca XIX wieku aż do roku 2007. Lubelski opisuje dzieła Szkoły Polskiej, okres pomarcowy, w którym – paradoksalnie – powstały wybitne filmy Wajdy, Konwickiego, Kutza czy Hasa, analizuje osiągnięcia kina moralnego niepokoju i czasu wolnej Polski. Ale mierzy się również z okresami takimi jak wojna 1939 – 1945 czy stan wojenny.
Każdy czytelnik znajdzie oczywiście tytuły, których będzie mu w książce brakowało. I tak np. jeśli autor wspomina o “Robotnikach ‘80” Chodakowskiego i Zajączkowskiego, to dlaczego omija “Sierpień” Englera wykorzystany w “Człowieku z żelaza”? Podobnych pytań można zadać wiele. Ale nie ma sensu. Autor tak monumentalnego dzieła ma prawo do subiektywizmu i dokonywania własnych wyborów. Zresztą, jeśli uważny czytelnik poczuje niedosyt, autor ma na to radę. Tekstowi towarzyszą sumiennie przygotowane przypisy oraz potężna bibliografia. Dobra krakowska szkoła. Interesująca pozycja na rynku książki filmowej.