Ruchy hippisowskie końca lat 60. przyniosły rewolucję seksualną, a więc również inne spojrzenie na sprawy miłości homoseksualnej. „Zabrania się zabraniać” — głosiło jedno z haseł 68 roku. Na ekranie zaczęli pojawiać się bohaterowie, dla których seksualność nie stanowiła tematu-tabu, bez problemu stawiający także czoła własnej inności. Europa była tu w awangardzie. To był czas, gdy narodziły się bezpruderyjne, homoseksualne obrazy Dereka Jarmana, który w gejowskim kodzie zapisywał żywot św. Sebastiana („Sebastian”), opowiadał o królu-homoseksualiście Edwardzie II („Edward II”), potem, już w latach 80., tworzył bulwersujący portret Caravaggia. Artyści-homoseksualiści często zresztą stawali się bohaterami filmów, jak choćby Piotr Czajkowski w „Kochankach muzyki” Kena Russella (1971) czy Rimbaud i Verlaine w „Całkowitym zaćmieniu” Holland (1995). Namiętności przynosiły im cierpienia, ale także natchnienie. Inność stawała się ich siłą.
Ta nowa epoka kina to także dzieła mistrzów włoskich. Pier Paolo Pasolini, zdeklarowany gej często w swoich skandalizujących, antyklerykalnych filmach sięgał po ostre wątki miłości homoseksualnej („Teoremat", „Opowieści kanterberyjskie”, „Salo, czyli 120 dni Sodomy”). Ale podobne motywy pojawiały się też w filmach Luchino Viscontiego („Zmierzch bogów", „Śmierć w Wenecji”) czy Federico Felliniego. I w obrazach Niemca Rainera Wernera Fassbindera ("Prawo silniejszego", „W roku trzynastu pełni"). Bohaterowie-homoseksualiści zadomowili się na ekranie. Już bez żadnych aluzji i zasłon artyści zaczęli mówić o ich problemach.
Klimat akceptacji dla inności, wzmocniony jeszcze protestami przeciw wojnie wietnamskiej, dotarł również do Hollywood. W „Kabarecie” — wspaniałej opowieści Boba Fosse’a o narastaniu faszyzmu w Niemczech w latach 30. — romans trójki bohaterów — kobiety i dwóch mężczyzn — nikogo nie dziwił. W opartym na faktach „Pieskim popołudniu” biseksualista grany przez Ala Pacino napadał na bank, żeby zdobyć pieniądze na operację zmiany płci dla swojego partnera. Ci wszyscy bohaterowie, choć dzieliły ich epoki i społeczny status, żyli swobodnie. Ba, budzili sympatię widowni.
Choć trzeba przyznać, że purytańska Ameryka próbowała się przez zalewem inności bronić. W 1978 roku z filmu Alana Parkera „Midnight Express” wycięty został wątek gejowski, a jeszcze 13 lat później (!) Jon Avnet w „Smażonych zielonych pomidorach” erotyczną miłość między bohaterkami musiał zamienić na przyjaźń.
[srodtytul]W czasach AIDS [/srodtytul]
Nowe wątki przyniósł kinu przełom lat 80. i 90. Na środowiska gejowskie padł strach wywołany przez AIDS. Epidemia śmiertelnej choroby, którą najpierw przypisywano głównie homoseksualistom i narkomanom, w różnych postaciach zagościła w filmie. Przyniosła ze sobą śmierć. Ale także znów zaostrzyła społeczną niechęć w stosunku do gejów. I tu kino stanęło na wysokości zadania. Najważniejszym bodaj filmem tamtego czasu okazała się „Filadelfia” Jonathana Demme’a. Tom Hanks zagrał w tym obrazie młodego yuppie, którego błyskotliwa kariera zostaje przerwana przez AIDS. Człowieka walczącego nie tylko z objawami choroby, ale także z nietolerancyjnym światem, z szefami firmy, którzy wyrzucają go z pracy dlatego tylko, że jest chory, wreszcie z własnym strachem przed tym nieuniknionym. Przede wszystkim jednak starającego się do końca zachować godność. Demme przypomniał, że orientacja seksualna, która budzi niechęć opinii publicznej, nie ma znaczenia wobec spraw ostatecznych, życia, śmierci.