[b]Przez łamy prasy przetaczają się rozmaite dyskusje na tematy historyczne, a 70. rocznica wkroczenia polskich wojsk na Zaolzie i 40 rocznica inwazji na Czechosłowację zostały przemilczane. Stosunki polsko-czeskie pozostają niemal tematem-tabu. [/b]
Trudno przyjąć nam, Polakom, że byliśmy okupantami. Wolimy się przedstawiać jako obrońcy wolności, kochamy bohaterską, romantyczną wizję naszej historii. Dla mnie spojrzenie na polskie dzieje wyłącznie przez pryzmat Katynia i losów generała Nila wydaje się uproszczeniem. Zawsze zazdrościłem Czechom, że bez kompleksów potrafią mówić nawet o momentach tragicznych czy dla siebie niewygodnych.
[b]Pana film miał być rodzajem przeprosin? [/b]
Na początku był wstyd. W latach 90. teatr legnicki współpracował z bardzo ciekawą sceną z Ustii nad Łabą. Jeździliśmy tam często. Po drodze zatrzymywaliśmy się w małych miasteczkach, na terenach, przez które ćwierć wieku wcześniej szła „zwycięska polska armia”. I było kwaśno. Pamiętam, jak głęboko przeżywałem atmosferę niechęci wobec nas. Już wtedy myślałem, że chciałbym coś zrobić o 68 roku, jednak przez lata nie nadarzała się okazja. Wróciłem do tego pomysłu, gdy usłyszałem historię o czołgu zaginionym pod Złotoryją.
[b]To autentyczne wydarzenie? [/b]