[b]Zobacz [link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,344750.html" "target=_blank]galerię zdjęć z filmu[/link][/b]

Ale już na terenie Czechosłowacji jeden z czołgów gubi się i wjeżdża w gospodę. "Czterej pancerni" muszą nie tylko naprawić maszynę, ale również pokonać niechęć miejscowych traktujących ich jak agresorów. W przypadku "Operacji Dunaj" najpierw trzeba zaakceptować fakt, że pierwszy film o wejściu polskich wojsk do Czechosłowacji w 1968 roku to komedia. Ale właściwie czemu nie, skoro innej propozycji nie ma? Szkoda tylko, że twórcy nie mogą się zdecydować, czy robią ciepłe kino czeskie, czy też wolą koszarowo-żołnierski styl, znany z "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" lub "C. K. Dezerterów". Ja zdecydowanie opowiadam się za tym pierwszym, a rubaszno-erotyczny wątek dowódcy-herodbaby i jej zahukanego męża nie bardzo mi tu pasuje. Zwłaszcza że potem film zamienia się w baśń. Komediowe uproszczenia ustępują miejsca opowieści o marzeniach, a herod-baba sprawia wrażenie postaci z innej bajki.

Poza wątkiem "koszarowym" scenariusz Jacka Kondrackiego i Roberta Urbaniaka to historia o dwóch oszukanych i otumanionych narodach, które dojrzewają do wolności. A także do przyjaźni i solidarności. Film jest sprawnie zrealizowany, w obsadzie obok Jirziego Menzla i świetnej Evy Holubovej są m. in.: znany z "Seksu w Brnie" Jan Budar oraz kilka polskich gwiazd ze Zbigniewem Zamachowskim, Maciejem Stuhrem i Tomaszem Kotem na czele.

Kto nie lubi ludowego kina – odradzam, inni będą się na "Operacji Dunaj" dobrze bawić. A na film poważnie rozliczający się z inwazją na Czechosłowację w '68 roku musimy jeszcze poczekać.