Dokumentalistka Marina Zenovich postanowiła wrócić do afery sprzed lat, gdy w 2003 roku Roman Polański dostał Oscara za reżyserię "Pianisty". Nie mógł odebrać statuetki, bo bał się aresztowania. W ubiegłym roku jej film "Roman Polański: Wanted and Desired" wywołał wiele komentarzy – najpierw na festiwalu Sundance, potem w Cannes.
Zenovich skontaktowała się z prawie 100 osobami, które były świadkami dawnych wydarzeń lub brały w nich udział. I postawiła tezę, że sędzia Laurence J. Rittenband mógł być stronniczy, jako że wywierał na niego presję zastępca prokuratora okręgowego David Wells, namawiając go, by skierował Polańskiego na obserwację psychiatryczną. Rittenband nader chętnie rozmawiał o sprawie Polańskiego z dziennikarzami, którzy przypuścili na reżysera medialną nagonkę. Z filmu Zenovich niezbicie wynika, że uciekający do Francji Polak mógł się obawiać stronniczego wyroku sięgającego nawet dożywocia.
Po amerykańskiej premierze filmu adwokaci reżysera Chad Hummel i Bart Dalton we wniosku skierowanym do sądu Los Angeles wnosili, by z powodu uchybień proceduralnych uchylić zarzuty wobec ich klienta. Powoływali się na ustalenia Zenovich, które ukazywały, według nich, "niewłaściwą komunikację między biurem prokuratora okręgowego a sędzią".
Co ciekawe, sam Polański nie wziął udziału w przygotowa-niu dokumentu "Ścigany i pożądany".
– Gdy tylko zaczęłam myśleć o tym filmie, napisałam do Romana Polańskiego list – powiedziała mi Zenovich półtora roku temu. – Nie dostałam odpowiedzi. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że Polański wysłał faks, którego nigdy nie odebrałam. Odnalazłyśmy go potem z jego sekretarką. Był dość lakoniczny: "Proszę nie robić o mnie dokumentu". Może dobrze się stało, że nie dostałam go od razu, gdyż pewnie zrezygnowałabym. Kiedy kończyłam zbieranie materiałów, napisałam do niego znowu. Chciałam nagrać wywiad z nim, ale – poprzez swojego agenta – odmówił po raz drugi. Zgodził się tylko na krótkie, prywatne spotkanie w Paryżu. Podziękował mi wówczas za ten film.