W oryginale Marcelo Mastroianni grał wdowca próbującego scalić rodzinę. W nowej, hollywoodzkiej wersji – wyreżyserowanej przez Kirka Jonesa – legendę włoskiego i europejskiego kina zastąpił Robert De Niro.
Wcielił się we Franka, emerytowanego pracownika fabryki, który całe życie spędził przy taśmie produkcyjnej. Chciał zapewnić lepszy start czwórce dzieci, ale stracił z nimi głębszy kontakt. O niepowodzeniach i sukcesach zawsze wolały rozmawiać z matką. Teraz Frank próbuje odbudować relacje rodzinne, ale żadne z dorosłych już dzieci nie ma zamiaru odwiedzać osamotnionego ojca.
Dlatego Frank postanawia je zaskoczyć i złożyć niezapowiadaną wizytę: pracującej w prestiżowej agencji reklamowej Amy (Kate Beckinsale), gwieździe tanecznych show Rosie (Drew Barrymore), Robertowi (Sam Rockwell), który jest dyrygentem, i utalentowanemu malarsko Davidowi (Austin Lysy). Rusza zatem w podróż przez Stany. Ale nie spodziewa się, że życie pociech aż tak odbiega od wersji, jakie przekazywała mu żona.
Remake – podobnie jak film Tornatorego – jest opowieścią o rozczarowaniach i zawiedzionych nadziejach. Tyle że w nowej wersji gorycz równoważy sentymentalno-słodki nastrój bliski kinu familijnemu. To zmiana podyktowana względami marketingowymi. Amerykańską premierę zaplanowano tak, aby remake wpisał się w przedświąteczny klimat. Ostatecznie wszedł na ekrany miesiąc przed Bożym Narodzeniem. Widzów miała również przyciągnąć skomponowana na potrzeby filmu ciepła ballada Paula McCartneya "(I Want To) Come Home".
Te zabiegi nie wyszły fabule na dobre. Co z tego, że reżyser zręcznie balansuje między ckliwą opowiastką a cierpkim filmem obyczajowym, skoro lukruje finał. Śmierć najbliższych schodzi na drugi plan, traumy i kłamstwa zostają wybaczone. Wystarczy zasiąść przy świątecznym stole do odpowiednio wypieczonego indyka.