Był jednym ze współtwórców polskiej szkoły filmowej. Przełamał obowiązujący w rodzimym kinie lat 50. socrealistyczny schemat, realizując „Człowieka na torze” (1956). Później była nowelowa „Eroica” (1958), pokazująca przygody warszawskiego cwaniaka podczas powstania warszawskiego, a także sytuację jeńców w obozie dla oficerów. I wreszcie „Zezowate szczęście” (1960), cierpka, ironiczna komedia o losach oportunisty.
Następna miała być „Pasażerka” – dramat o psychologicznej relacji między strażniczką z Auschwitz a więźniarką. Dla pokolenia, które przeżyło wojnę, był to film szczególny. Munk nie przeszedł przez obóz zagłady, ale w pamięci wielu ludzi koszmar wojenny wciąż był żywy. Od straszliwych wydarzeń minęło zaledwie 16 lat.
Dokument Andrzeja Brzozowskiego z 2000 roku, który był drugim reżyserem „Pasażerki”, przedstawia burzliwe życie Andrzeja Munka – od walki w powstaniu warszawskim przez członkostwo w PZPR i studia w łódzkiej filmówce aż po tragiczny finał.
Pracując nad „Pasażerką” ekipa filmowa mieszkała na terenie kacetu – w klaustrofobicznej, przygnębiającej przestrzeni Auschwitz. Aktorka Anna Ciepielewska wspomina przed kamerą przyprawiający o grozę dźwięk niosący się w nocy nad obozem. Skrzypienie kolczastych drutów poruszanych wiatrem. Pewnego dnia Munk wpadł na nie w wyniku kraksy na motocyklu. Poraniony i poobijany martwił się jedynie o podartą koszulę – podarunek od żony.
20 września 1961 roku nie miał już tyle szczęścia. Wsiadł w samochód i ruszył do atelier w Łodzi. Miał wrócić, by dokończyć zdjęcia plenerowe, a przede wszystkim uporać się z problemem, jak połączyć część obozową filmu ze współczesną klamrą.