Jest 1979 rok. Na zapuszczonej stacji grupa dzieciaków kręci amatorski horror o zombie. Nagle nadjeżdża pociąg. Z naprzeciwka jedzie samochód. Dochodzi do katastrofy. Płonące wagony fruwają w powietrzu. Filmowcy amatorzy uciekają w popłochu, ale wypadek uda im się zarejestrować. Od tej chwili w ich rodzinnym miasteczku będzie coraz dziwniej i straszniej.
Kolejowa kraksa jest punktem zwrotnym "Super 8" – przygodowej opowieści science fiction, która trafia do nas tydzień po amerykańskiej premierze. W Stanach należała do grona najbardziej oczekiwanych produkcji roku. Realizacja utrzymana była w tajemnicy, kampania reklamowa tylko ją podsycała.
Jednak głównym wabikiem są nazwiska twórców. "Super 8" nakręcił 45-letni J. J. Abrams – twórca serialu "Lost. Zagubieni" – który ostatnio z powodzeniem reaktywował cykl kinowy o Star Treku. Produkcją zajął się natomiast Steven Spielberg. W młodszym o 20 lat Abramsie odnalazł bratnią duszę, reżysera śmiało idącego w jego ślady.
Abrams, podobnie jak Spielberg, zaczął robić filmy już jako dziecko, rekompensując sobie poczucie wykluczenia. – Nie nadawałem się do sportu – mówi w wywiadach. – Koledzy nie wybierali mnie do drużyny. Oni grali, a ja zwykle coś wysadzałem, by to nakręcić. Byłem filmowym maniakiem.