Co pomyślałam, kiedy dowiedziałam się o sukcesie „W ciemności"? Chyba nie miałam przedtem dość wyobraźni, żeby sobie uświadomić, jak wielką presję odczuję w dniu ogłoszenia nominacji. Od rana dzwonili dziennikarze i nagle zdałam sobie sprawę, że „Bóg mi powierzył honor Polaków". Więc najpierw była ulga.
Wiem też, że na tę informację czekało wielu moich współpracowników: trzej koproducenci, ekipa, dystrybutorzy.
Ale tak naprawdę najbardziej cieszy mnie, że „W ciemności" obejrzało już w Polsce ponad 0,5 miliona osób. Widzowie bardzo dobrze ten film odbierają, są poruszeni. Oscarowa nominacja jest dla mnie czymś w rodzaju „wisienki na torcie". Gdybym miała nominację, a nikt by nie chodził do kina, to i tak byłoby mi strasznie przykro. Ja ten film robiłam dla ludzi, nie dla nagród. Teraz „W ciemności" będzie wchodziło na ekrany w kilku krajach. Mam nadzieję, że nominacja zachęci więcej ludzi do obejrzenia filmu.
Ja na razie do Ameryki się nie wybieram. Prawie cały luty spędzę w Czechach, gdzie przygotowuję serial o Janie Palachu. Zdjęcia zaczynamy 1 marca. A promocja oscarowa toczy się własnym torem. Filmy zagraniczne wymagają bardzo delikatnej kampanii, która zapewnia im dobrą aurę. Mój amerykański dystrybutor Sony Classic doskonale potrafi reklamować swoje tytuły, nie wydając przy tym milionów. Udzielam wywiadów przez telefon i Skype'a, 10 lutego „W ciemności" wejdzie w Stanach do kinowej dystrybucji, a ja do Los Angeles pojadę dopiero trzy dni przed galą w Kodak Theatre. Jak sama oceniam szansę na Oscara? Na 30 – 40 proc.