Coraz więcej jest Adasiów

Dziesięć lat temu, 7 czerwca 2002 roku, odbyła się premiera filmu "Dzień świra" w reżyserii Marka Koterskiego

Publikacja: 07.06.2012 01:01

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

K..., ja pierd..." - to słowa, z jakimi rano otwiera oczy bohater "Dnia świra". I tak już jest do wieczora. Bez nadziei, bez złudzeń. Za sobą przegrane życie, nieudane małżeństwo, toksyczna matka, przed sobą - wykład dla głupawych licealistów, pensja kilkaset złotych miesięcznie, marazm, samotność i żadnej szansy na jakąkolwiek zmianę. Degrengolada.

Od "Życia wewnętrznego" Marek Koterski śledził losy tego samego bohatera - Adasia Miauczyńskiego. Polskiego inteligenta. Faceta gnieżdżącego się w małym mieszkaniu w bloku, z zaniedbaną żoną, źle wychowanymi dziećmi i podciętymi skrzydłami. Faceta, który w socjalizmie był przeświadczony, że wszystko mu się należy i, czekając na cud, nie potrafił wyjść z marazmu. W nowej rzeczywistości ten bohater został zepchnięty na margines, prześcignęli go bardziej obrotni, którzy pozakładali biznesy i jeżdżą na wakacje nad ciepłe morza. I już nawet nie mógł zrzucić przyczyn swego nieudacznictwa na socjalizm.

W dyskusjach na temat kondycji współczesnego polskiego społeczeństwa powtarzają się stwierdzenia o powstawaniu nowych elit. Kryterium przynależności do wyższej sfery zaczyna wyznaczać poziom dochodów. Inteligencja też się zmienia: coraz częściej nie tworzy idei, raczej odpowiada na zapotrzebowanie rynku: dostarcza ekonomistów, informatyków, maklerów giełdowych, psychologów. Kto za tym nie nadąża - odpada. Pauperyzuje się. Ale Marek Koterski sięga w swych obserwacjach głębiej: pokazuje, że za pauperyzacją inteligenta kryje się czasem bezsilność i agresja podobna tej, jaka towarzyszy chłopakom z blokowisk.

Frustracja rodzi agresję. To jedna z podstawowych, niemal banalnych prawd, wypisanych w każdym podręczniku psychologii społecznej dla studentów pierwszego roku. Ta agresja narasta we współczesnych społeczeństwach, co utrwalają filmowcy. Przyzwyczailiśmy się już do smętnego krajobrazu przedmieść z blokowiskami, gdzie wśród braku perspektyw narasta złość i chamstwo. W tym świecie często nie ma hamulców, które powstrzymałyby nawet przed najgorszym - zbrodnią. Taką beznadzieję pokazują w swoich filmach Anglicy - Ken Loach, Mike Leigh, Gary Oldman. I Francuz Mathieu Kassovitz. I Robert Gliński w "Cześć Tereska". Ale Koterski idzie dalej. Właśnie dlatego, że jego bohaterem jest inteligent. Nauczyciel, który czyta "Stepy akermańskie" i opowiada młodzieży o romantycznej poezji.

Jego życie ma w sobie zabójczą monotonię. Jakby nie czekało go już absolutnie nic. Poranna toaleta, kawa, kanapka, odwiedziny syna - nieudacznego jak on sam, tępe oczy uczniów, zmęczone twarze w tramwaju, durni sąsiedzi. Drobne przyzwyczajenia, które urastają do rangi codziennego rytuału. Drobne zabobony, które zamieniają się w obsesje. I ta wszechogarniająca frustracja zamieniająca się w złość nie do przezwyciężenia: we wściekłość na sąsiada, zbyt głośno słuchającego Chopina, na psa, załatwiającego się pod oknem, właściwie na wszystko. Obezwładniające, psychiczne zmęczenie wypływające z niezadowolenia z własnego życia. Jakaś tęsknota za pierwszą miłością. Język pełen przekleństw, chamstwo, które staje się normą. Za tę degrengoladę Koterski nie wini nikogo. No bo kogo? Historię? Zły los? Bliskich? Siebie samego? Jak zresztą ma kogokolwiek winić, skoro zagląda do lustra i widzi w nim kawałek siebie i kawałek nas wszystkich?

Koterski mówi, że zrobił komedię. Bo też to, co pokazuje, budzi wśród widzów salwy śmiechu. Tym bardziej, że wsparte jest znakomitą kreacją Marka Kondrata. Ale tak naprawdę to opowieść o zagubieniu. Diagnoza społeczna nie pozostawiająca krzty nadziei. Czy to znaczy, że w polskim krajobrazie zupełnie zaginęła inteligencja w starym stylu - ta przenosząca duchowe wartości przez wszystkie wiatry historii? Nie. Ale tych ludzi jest mało, coraz mniej. A Adasiów Miauczyńskich coraz więcej. Za dobrze ich wszyscy znamy, za często spotykamy. Dlatego po wyjściu z kina zapominamy o śmiechu. Zostaje szok, przerażenie. I Gogolowska tragiczna kwestia: Z kogo się śmiejecie?

"Dzień świra". Polska, 2002. Reż. Marek Koterski. Wyk.: Marek Kondrat, Janina Traczykówna, Andrzej Grabowski, Joanna Sienkiewicz i in. Dystrybucja: Vision

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

K..., ja pierd..." - to słowa, z jakimi rano otwiera oczy bohater "Dnia świra". I tak już jest do wieczora. Bez nadziei, bez złudzeń. Za sobą przegrane życie, nieudane małżeństwo, toksyczna matka, przed sobą - wykład dla głupawych licealistów, pensja kilkaset złotych miesięcznie, marazm, samotność i żadnej szansy na jakąkolwiek zmianę. Degrengolada.

Pozostało 91% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu