Film „Czarnobyl. Reaktor strachu" Bradley Parker zaczyna w realistycznym stylu. Kamera z ręki, bliskie ujęcia, luźne rozmowy - wszystko sprawia wrażenie materiału w stylu duńskiej Dogmy.
Czworo młodych Amerykanów podróżuje po Europie. Trafiają do Kijowa, skąd razem ze spotkanymi w biurze podróży rodakami wybierają się do Prypeci, miasta widma, które od czasu ewakuacji po wybuchu ukraińskiego reaktora stoi opuszczone. To dla nich coś w rodzaju ekstremalnego oświadczenia: zakazany obszar, liczniki Geigera pokazujące napromieniowanie, przeraźliwy krajobraz złupionych przez złodziei blokowisk. Takie wycieczki w okolice Czarnobyla naprawdę się odbywają. Ale bardzo szybko film zamienia się w regularny horror.
Bohaterowie nie są w mieście sami... - zachęca do obejrzenia slogan reklamowy.
Debiutujący jako reżyser Bradley Cooper jest specjalistą od efektów specjalnych, producent filmu Oren Peli zrobił wcześniej cztery części „Paranormal Activity". Trzeba coś dodawać? Chyba tylko to, że z autentycznej tragedii miasta ktoś nagle robi multipleksową rozrywkę.