Korespondencja z Antalyi
Na prowadzących na scenę schodach – dwie kobiety z niemowlakami na rękach. Żywe pomniki pomalowane srebrną farbą. Czerwone są tylko rany, jakie mają na twarzy i rękach. „Savas'a Hayir!” (Stop the War) – można przeczytać na plakacie. Dalej kurdyjski żołnierz, w głębi Charlie Chaplin jako „Dyktator” na złotym łańcuchu prowadzi „Mefista” z białą twarzą klauna i ciemnymi oczodołami. W takiej scenerii odbyła się uroczystość wręczenia nagród na festiwalu filmowym Golden Orange w Antalyi. Byłam tam członkiem jury, któremu przewodniczył Istvan Szabo. Nasz międzynarodowy konkurs odbywał się obok konkursu krajowego.
Jest 30 stopni, w hotelach nad brzegiem morza turyści łapią ostatnie dni lata. Hotelowa obsługa robi wszystko, żeby do tego świata nie przenikały żadne niepokoje. Ale wystarczy wyjść na ulice. Nasz samochód nocą zatrzymuje do kontroli policja. Miejscowi dziennikarze w Internecie śledzą informacje z granicy syryjsko-tureckiej. Na festiwalu też wszystko podszyte jest polityką.
W Turcji są dwie ważne imprezy filmowe.
– Adana jest prorządowa, Antalya – opozycyjna – tłumaczy turecki krytyk Cuneyt Cebenoyan. „Humor, opozycja, demokracja” – brzmi hasło Golden Orange. Widzowie zrywają się z miejsc, gdy na salę wchodzi lider opozycyjnej Partii Ludowo-Republikańskiej Kemal Kilicdaroglu. Moja współjurorka, śliczna aktorka Belcim Bilgim okazuje się wnuczką kurdyjskiego bojownika skazanego przez rząd na śmierć. – Dla jednych był on bohaterem, dla innych terrorystą – wyjaśnia Cem Ozer, turecki gwiazdor, który sam jest synem Czeczena i Ormianki.
Młoda realizatorka, odbierając nagrodę za najlepszy dokument, mówi:
– Wczoraj, gdy byłam na plaży z przyjaciółką, policjant oskarżył nas, że rozmawiamy po kurdyjsku. Rozmawiałyśmy po turecku, a gdyby nawet było inaczej, to co? – pyta i dostaje brawa.