Hobbit. Nieoczekiwana podróż. Znakomite kino fantasy

„Hobbit. Niezwykła podróż” to znakomite kino fantasy, choć towarzysząca mu marketingowa otoczka wypacza dziedzictwo J.R.R. Tolkiena

Aktualizacja: 23.12.2012 20:07 Publikacja: 23.12.2012 17:46

„Hobbit. Niezwykła podróż” to znakomite kino fantasy, choć towarzysząca mu marketingowa otoczka wypa

„Hobbit. Niezwykła podróż” to znakomite kino fantasy, choć towarzysząca mu marketingowa otoczka wypacza dziedzictwo J.R.R. Tolkiena

Foto: Forum Film

Dawno, dawno temu pewien oksfordzki profesor i wybitny znawca staroangielskiej literatury oraz europejskich mitologii napisał piękną powieść dla dzieci. „Hobbit, czyli tam i z powrotem” (1937) Tolkiena – historia wyprawy niziołka Bilba Bagginsa, krasnoludów i czarodzieja Gandalfa na Samotną Górę po skarb strzeżony przez smoka Smauga – została przetłumaczona na ponad 40 języków. Była wznawiana nieskończoną ilość razy.

Zobacz galerię zdjęć

Przez wiele lat opowieści o smokach, magii i rozmaitych stworach były traktowane w Hollywood po macoszemu, jako twórczość zarezerwowana niemal wyłącznie dla małych widzów. Kojarzyły się z disnejowskimi adaptacjami baśni braci Grimm czy Charlesa Perraulta (np. „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” i „Śpiąca królewna”), a nie z erudycyjną, ambitną literaturą fantasy.

Hobbit: Niezwykła podróż - zwiastun

Coś więcej niż bajka

Tymczasem „Hobbit, czyli tam i z powrotem” był czymś więcej niż książką dla dzieci, choć Tolkien pisał ją z myślą o najmłodszych czytelnikach. W istocie stanowił fragment przebogatej mitologii Śródziemia stworzonej przez pisarza na potrzeby sagi „Władca pierścieni” (1954–1955).

Sam Tolkien żałował później przyjętej w „Hobbicie” konwencji, która sprawiła, że stereotypowo zaklasyfikowano powieść jako bajkę. Próbował nawet ją przerobić, by pod względem tonu, poruszanych wątków i stylu bardziej pasowała do świata wykreowanego we „Władcy pierścieni”, ale ostatecznie porzucił pomysł.

W tym sensie „Hobbit. Niezwykła podróż” Petera Jacksona – pierwszy z trzech filmów, które mają opowiadać o wydarzeniach poprzedzających akcję „Władcy pierścieni” – dopełnia niezrealizowany zamysł Tolkiena. Co prawda fabuła utrzymana jest w lżejszej tonacji niż poprzednia trylogia nakręcona w latach 2001–2003, ale czuć, że zło już czai się w cieniu.

Im głębiej Jackson zanurza się w świat Śródziemia, tym bardziej kraina hobbitów, elfów, krasnoludów i goblinów staje się mroczna. Z tego względu, choć na ekranie nie brakuje zapierających dech panoramicznych ujęć i dramatycznych potyczek, najlepsza i kluczowa dla filmu jest scena spotkania Bilba Bagginsa (Martin Freeman) z Gollumem, właścicielem jednego z pierścieni (Andy Serkis).

Gdy Bilbo przez przypadek wchodzi w posiadanie złowrogiego klejnotu, ich rozbrajająco zabawny pojedynek na zagadki niepostrzeżenie zamienia się w walkę o duszę sympatycznego hobbita. A pełna przygód wyprawa prowadzi do pytania: jak przeciwstawić się złu? Czy niewielki hobbit ze słonecznego Shire znajdzie w sobie tyle siły i odwagi, by w decydującym momencie pomóc towarzyszom? Czy oprze się żądzy chciwości i najniższym instynktom, których symbolem jest pierścień?

Lucas pobity

Wizja tolkienowskiego świata zaproponowana przez Jacksona w ekranizacji „Hobbita” jest niezwykle spójna z jego wcześniejszymi adaptacjami „Władcy pierścieni”. Po pierwsze, pracuje po raz kolejny z tą samą zgraną ekipą – od autorów zdjęć i muzyki po kluczowych aktorów, m.in. Ianem McKellenem w roli Gandalfa i Cate Blanchett jako Galadrielą. Po drugie, nowy w zespole Martin Freeman wyśmienicie wciela się w młodego Bilba, którego starszą wersję gra Ian Holm. Po trzecie, sceneria Nowej Zelandii dostarcza wymarzonych lokalizacji do stworzenia na ekranie iluzji Śródziemia.

Filmy na kanwie prozy Tolkiena są po prostu dziełem życia Petera Jacksona. To dzięki niemu ta kinowa saga ma siłę rażenia porównywalną jedynie z epickim rozmachem „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa.

Pod względem roboty filmowej bije ją na głowę – podobnie zresztą jak serial o Harrym Potterze i inne niekończące się opowieści. I to mimo że użyta przez Jacksona pionierska technologia rejestrowania obrazu z prędkością 48, a nie 24 klatek na sekundę, jest mocno problematyczna.

Owszem, dzięki niej obraz jest bardziej płynny, ale jego faktura przypomina teatr telewizji. Trzeba się do niej przyzwyczaić.

Nie ulega wątpliwości, że za sprawą Jacksona kino fantasy świeci dziś pełnym blaskiem. Jeszcze w latach 80. ten gatunek był dla producentów przekleństwem, wręcz synonimem efektownej klapy. Dopiero gwałtowny rozwój cyfrowych technologii na przełomie XX i XXI wieku w połączeniu z talentem nowozelandzkiego reżysera dał spektakularny efekt. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie Jackson, twórczość Tolkiena nie doczekałaby się należnego jej miejsca w historii kinematografii.

Zakładnik sagi

Pozostaje jednak pytanie o cenę tego sukcesu. Wydaje się, że Jackson podąża drogą wytyczoną wcześniej przez Lucasa. Niewykluczone, że stanie się zakładnikiem tolkienowskiej sagi, tak jak kiedyś Lucas został niewolnikiem popularności gwiezdnego imperium. Filmy, które Jackson nakręcił między „Władcą pierścieni” a „Hobbitem”, rozczarowały. Ani remake „King Konga, ani „Nostalgia anioła” nie porwały publiczności i krytyków.

Kręcenie kolejnych obrazów na podstawie prozy Tolkiena nie tylko silnie stygmatyzuje Jacksona, ale także w coraz większym stopniu komercjalizuje dziedzictwo samego pisarza. Na dobre i złe.

Dzięki filmom wzrosła co prawda sprzedaż książek Tolkiena, ale przy okazji Śródziemie stało się globalnym produktem, podlegającym logice maksymalizacji zysku. Kiedy Tolkien – jeszcze w latach 60. – sprzedawał prawa do powieści, handel gadżetami filmowymi raczkował, a pola eksploatacji utworu wydawały się na tyle ograniczone, że nie groziły wykoślawieniem intencji autora.

Obecnie jednak można kupić nie tylko koszulki, figurki i kubki z logo „Władcy pierścieni”, ale nawet zagrać online w gry hazardowe osadzone w realiach Śródziemia.

Dla spadkobierców pisarza i wydawcy jego książek tego już było za dużo. Wystosowali pozew przeciw studiu Warner Bros., które ich zdaniem narusza warunki zawartego z Tolkienem w 1969 roku kontraktu, udzielając licencji na pola eksploatacji, których umowa sprzed lat nie obejmowała. Działania hollywoodzkiego giganta nazywają moralnie podejrzanymi i domagają się 80 milionów dolarów rekompensaty. Trudno zresztą im w tym sporze nie kibicować. Zwłaszcza, jeśli wymyślone przez pisarza wątki i postaci służą do czerpania zysków z hazardu.

Wyciskanie cytryny

Warto także zwrócić uwagę na to, jak komercyjny sukces adaptacji w reżyserii Jacksona odwrócił do pewnego stopnia proporcje. Oto „Hobbit” wraz z „Władcą pierścieni” – arcydzieła literatury światowej – stają się poślednią częścią marketingowo-medialnego imperium, w którym pełnią rolę surowca dla rozmaitych sposobów ich komercjalizowania. Chwilami wydają się wręcz dodatkiem do kolejnych filmów. Tym bardziej że Jackson zdecydował się rozbić ekranizację 300-stronicowego „Hobbita” aż na trzy części, tłumacząc, że uzupełnił fabułę m.in. dodatkami do „Powrotu króla”.

Zapewnia, że realizacja trylogii była jedynym sposobem, aby w pełni oddać bogactwo tolkienowskiego świata, ale jasne jest, że w równym stopniu chodziło o wyciśnięcie materiału literackiego jak cytryny, by serial z logo „Hobbit” trwał jak najdłużej.

Czy Jackson i wielkie hollywoodzkie studia to barbarzyńcy z Mordoru, nieczuli na niuanse i filozoficzne ambicje? Tak przynajmniej twierdzi Christopher Tolkien, syn pisarza, oburzony jak Hollywood poczyna sobie z dziedzictwem jego ojca. Mam jednak wrażenie, że rozżalony spadkobierca nie rozumie, iż „Władca pierścieni” i „Hobbit, czyli tam i z powrotem” stały się po prostu ikonami popkultury. Są jednocześnie obiektem kultu ze strony fanów i brandem, który podlega utowarowieniu. Zręczność Jacksona polega na tym, że dobrze wyważył proporcje między tymi tendencjami.

Miliardy zarobione na powieściach J.R.R. Tolkiena

„Hobbit. Niezwykła podróż” będzie kasowym hitem. Film już zarobił na świecie prawie ćwierć miliarda dolarów. W samych Stanach przyniósł w dniu otwarcia ponad 84 miliony, co jest rekordem w historii grudniowych premier.

Najlepiej sprzedającym się obrazem cyklu jest dotąd „Powrót króla”. Ta trzecia część „Władcy pierścieni” zgarnęła ponad 1,1 miliarda dolarów. Dorobek drugiej odsłony, czyli „Dwóch wież”, to nieco ponad 923 miliony. Pierwszy odcinek – „Drużyna pierścienia” – zainkasował „tylko” 869 milionów. W sumie wszystkie cztery filmy zarobiły dotychczas ponad 3,1 miliarda dolarów. To imponujący wynik, biorąc pod uwagę, że osiem części „Harry’ego Pottera” przyniosło 7,7 miliarda, a sześć odsłon „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa, które w rozmaitych wersjach gościły na ekranach po kilka razy, uciułało 4,5 miliarda.

Wiadomo już, że w 2013 r. na ekrany trafi druga część przygód hobbita Bilba Baginsa „The Desolation of Smaug”. A trylogię rok później zamknie „There and Back Again”.

Dawno, dawno temu pewien oksfordzki profesor i wybitny znawca staroangielskiej literatury oraz europejskich mitologii napisał piękną powieść dla dzieci. „Hobbit, czyli tam i z powrotem” (1937) Tolkiena – historia wyprawy niziołka Bilba Bagginsa, krasnoludów i czarodzieja Gandalfa na Samotną Górę po skarb strzeżony przez smoka Smauga – została przetłumaczona na ponad 40 języków. Była wznawiana nieskończoną ilość razy.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu