Jestem zmęczony walką o kino

Znakomity reżyser, laureat Oscara i przyjaciel gwiazd Steven Soderbergh żegna się z kinem. Na ekrany trafił właśnie jego film „Panaceum”.

Publikacja: 20.04.2013 01:10

Steven Soderbergh na planie filmu „Magic Mike”, rok 2012

Steven Soderbergh na planie filmu „Magic Mike”, rok 2012

Foto: Warner Brothers/Courtesy Everett Collection

– Reżyserzy przestali się w przemyśle filmowym liczyć – mówił Soderbergh w ostatnich wywiadach. – Inwestorzy uważają, że lepiej od nich wiedzą, czego oczekuje publiczność. Wtrącają się do ich pracy na każdym etapie. Wpływają na kształt scenariusza, ustalają obsadę, oglądają materiały i chcą sobie zapewnić prawo do zmian w czasie montażu filmu. Kompletnie twórców ubezwłasnowolniają.

Soderbergh w minionych trzech latach pracował bardzo intensywnie, reżyserując sześć filmów. Jest artystą wszechstronnym: ma w dorobku obrazy kultowe jak „Seks, kłamstwa i kasety wideo" i hity w stylu nadzianej gwiazdami serii o Oceanie. W lutym, podczas festiwalu berlińskiego, pokazał „Panaceum". Jak twierdzi – swój ostatni film, bo ma już dość i wycofuje się z kina.

Ameryka nagminnie uśmierza ból

– W latach 70. szefowie studiów dopieszczali tych, którzy robili kasowe filmy, ale też szanowali artystów. W zarządach wytwórni byli wtedy ludzie kochający sztukę, dzisiaj gabinety prezesów zajmują urzędnicy, którzy nie widzą niczego poza rzędami cyfr. Zapomnieli, czym jest rozmowa z widzem, ważna jest dla nich wyłącznie kasa. Mnie to zmęczyło. Poddaję się – przyznaje.

„Panaceum", które właśnie weszło na polskie ekrany, to zrealizowany za 30 mln dolarów thriller psychologiczny z Rooney Marą i Jude'em Lawem. Do bohaterki wraca mąż skazany na cztery lata więzienia za wykorzystywanie poufnych informacji firmy dla własnych interesów. Ale kobieta wpada w tłumioną przez długi czas depresję. Prosi psychiatrę o zapisanie jej antydepresantów o nazwie Ablixa, które – według reklamy – przynoszą natychmiastową poprawę nastroju.

– Ameryka nagminnie uśmierza ból – mówi Soderbegh. – Niestety, zapomina o skutkach ubocznych takiej kuracji.

Widzów czekają dyskusje na temat nowoczesnych leków psychotropowych, kilka dylematów natury etycznej, ale też zaskakujące zwroty akcji. Thriller psychologiczny zamienia się w kino sensacji, najciekawsze pytania po drodze gubią się. Ale napięcie rośnie jak u Hitchcocka.

26-letni laureat Złotej Palmy w Cannes

Soderbergh wycofuje się z kina wcześnie. Ma dopiero 50 lat. Urodził się w Atlancie, wychował się w Luizjanie, tam też studiował w klasie animacji miejscowego uniwersytetu. Od wczesnych lat był zafascynowany filmem, kręcił reklamówki, jego wideoklip zespołu rockowego „Yes" został nominowany do nagrody Grammy. W 1989 roku zadebiutował filmem „Seks, kłamstwa i kasety wideo". I zdobył jedną z najbardziej prestiżowych filmowych nagród świata – Złotą Palmę festiwalu w Cannes. Miał wówczas 26 lat i był najmłodszym laureatem w historii tego trofeum.

– Przyjęcie „Seksu, kłamstw i kaset wideo" zaskoczyło mnie – mówił kiedyś w wywiadzie dla „Rz". – Nie mogłem zebrać na ten film pieniędzy, bałem się, czy w ogóle weźmie go do dystrybucji jakakolwiek sieć kin studyjnych. A tu taki sukces. Dzwonili różni ludzie, pojawiły się propozycje, wybrałem „Kafkę", bo postanowiłem zrobić film całkowicie inny od debiutu.

No i przyszły lata chude. „Kafka", a potem też „Król wzgórza", „Underneath" czy „Schizopolis" zyskiwały niezłe recenzje krytyków, jednak w kinach przechodziły bez echa. A Soderbergh nie chciał być reżyserem niszowym. Zaczął szukać tematów, które mogłyby zainteresować szerszą widownię.

– To rozmijanie się z widzami było dla mnie trudne – wspomina. – Czułem bezsens sytuacji, w której spędzałem rok na pracy nikomu niepotrzebnej. W połowie lat 90. powiedziałem sobie: „Chłopie, jeśli czegoś nie zmienisz, do końca życia będziesz chodził po marginesie".

Artysta-rzemieślnik

„Co z oczu, to z serca", „Angol" trafiły na listy przebojów kasowych. Ale Soderbergh dalej szukał swego stylu. Nie poddał się prawom Hollywoodu, starał się zachować ambicje. Jego kolejne obrazy były dramatami społecznymi. W „Erin Brockovich" opowiedział o kobiecie walczącej z wielkim koncernem, w „Trafficu" przedstawił trzy historie ludzi zamieszanych w wojny narkotykowe. Oba obrazy krytyka ochrzciła mianem „komentarza do amerykańskiej demokracji".

– Film o Brockovich kosztował mnie sporo nerwów, bo według reguł hollywoodzkich był dość ryzykowny – przyznaje. – Historia oparta na faktach, brak wartkiej akcji, seksu, hitowej piosenki, zabawek do sprzedaży. Ludzie gadali ze sobą przez dwie godziny i dziesięć minut. Urzędnicy ze studia byli przestraszeni. Odetchnęli dopiero po premierze. A w „Trafficu" chciałem przerwać milczenie, jakie zapanowało w Stanach wokół spraw narkomanii i działalności mafii narkotykowych. Może ten film powinien być znacznie bardziej brutalny, ale wtedy wyrzuciłbym w błoto 46 mln dolarów. Chciałem, by obejrzeli „Traffic" biali Amerykanie ze średniej klasy.

Mówi, że po tym gęstym, mocnym filmie szukał scenariusza lżejszego. Stąd wziął się pomysł remake'u „Ocean's Eleven", który potem doczekał się dwóch kolejnych części. Ale w miarę nabierania doświadczeń kino Soderbergha coraz częściej łączyło komercję z wartościami artystycznymi. Jak w „Dobrym Niemcu" czy „Solaris".

— W powieści Lema jest wiele warstw, których można dotknąć – mówił. – Ja postanowiłem ograniczyć się do dwóch podstawowych problemów. Pierwszy dotyczy projekcji, tego, co przekazujemy innym. Drugi to pytanie o istotę ludzkiej natury. Co decyduje o tym, że jesteś człowiekiem?

Wiele kontrowersji wywołał jego dwuseryjny film o Che Guevarze. Atakowany o to, że wybiela człowieka, który ma na rękach krew:

– Opowiadam o bojowniku, który w jakiś sposób fascynuje niejedno pokolenie ludzi w różnych krajach – bronił się. – O człowieku, który urodził się w zamożnej rodzinie, studiował medycynę, po czym jego poglądy tak dalece się zradykalizowały, że z bronią w ręku poszedł walczyć o sprawiedliwość i lepsze jutro dla tych, którzy w historii głosu nie mają. Guevara pozostał wierny własnym ideałom przez całe życie. A krew? Nie ma rewolucji bez krwi.

Łowca aktorów

Soderbergh często sam pisze scenariusze, reżyseruje, mało kto wie, że jako Peter Andrews robi zdjęcia, a także montuje i produkuje swoje filmy.

– Pasjonuje mnie wszystko, co jest związane z filmem – przyznaje. – Jako młody chłopak łapałem się za każdą pracę, byle tylko być blisko kina. I ta fascynacja mi nie przechodzi. Dlatego chętnie robię przy produkcjach wszystko, tak jak wtedy gdy miałem kilkanaście lat i małą kamerą kręciłem kilkuminutowe etiudy.

Miłością Soderbergha są też aktorzy. Ma do nich znakomitą rękę. W „Erin Brockovich" świetną rolę zagrała Julia Roberts. W „Ocean's Eleven" wystąpili razem George Clooney, Brad Pitt, Andy Garcia, Julia Roberts, Matt Damon.

– Myślę, że najważniejszy jest instynkt – mówi. – Jak się zrobi błąd, zabija się film. Ale mnie czasem udaje się chyba dostrzec w aktorach coś, czego inni nie widzą. A oni mi potem pięknie odpłacają. Gdy obsadzałem Julię Roberts w „Erin Brockovich", niektórzy pukali się w czoło. Tymczasem Julia stworzyła znakomitą kreację. Na planie była tak przygotowana, że moim jedynym zadaniem stawało się włączenie kamery. Z kolei z George'em Clooneyem wyczuliśmy się w ciągu jednej chwili. Nadajemy na tych samych falach, mamy podobny typ poczucia humoru i filmowy gust.

Z kina do telewizji

Jak facet z taką pasją może żegnać się z kinem?

– Myślę, że kino – stając się jedynie maszynką do robienia pieniędzy, traci swoją pozycję – mówi. – Inteligentni widzowie przerzucili się dzisiaj na oglądanie telewizji.

Rozgoryczenie Soderbergha bierze się i stąd, że żadne hollywoodzkie studio nie chciało sfinansować jego fabuły o Liberace, amerykańskim artyście estradowym pochodzenia polsko-włoskiego. Wszędzie słyszał opinię, że to obraz zbyt „gejowski". Bez wahania i warunków wsparła go stacja HBO. W ostatni czwartek ogłoszono, że gotowy film „Behind the Candelabra" z Michaelem Douglasem w roli Liberace i Mattem Damonem w roli jego kochanka Scotta Thorsona, zostanie pokazany na zbliżającym się festiwalu w Cannes. I właśnie dla telewizji chce teraz Soderbergh pracować. ?Czy wytrzyma bez wielkiego ekranu i magii kinowej sali? Artyści czasem, z różnych powodów, żegnają się z widzami. Czasem z tych deklaracji się wycofują. Jak będzie w przypadku Stevena Soderbergha – pokaże czas.

– Reżyserzy przestali się w przemyśle filmowym liczyć – mówił Soderbergh w ostatnich wywiadach. – Inwestorzy uważają, że lepiej od nich wiedzą, czego oczekuje publiczność. Wtrącają się do ich pracy na każdym etapie. Wpływają na kształt scenariusza, ustalają obsadę, oglądają materiały i chcą sobie zapewnić prawo do zmian w czasie montażu filmu. Kompletnie twórców ubezwłasnowolniają.

Soderbergh w minionych trzech latach pracował bardzo intensywnie, reżyserując sześć filmów. Jest artystą wszechstronnym: ma w dorobku obrazy kultowe jak „Seks, kłamstwa i kasety wideo" i hity w stylu nadzianej gwiazdami serii o Oceanie. W lutym, podczas festiwalu berlińskiego, pokazał „Panaceum". Jak twierdzi – swój ostatni film, bo ma już dość i wycofuje się z kina.

Pozostało 91% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu