Patrice Chereau był artystą niebanalnym, wspaniałym obserwatorem przemian dzisiejszego świata i ludzi nie dających się łatwo zaszufladkować, zagubionych, pełnych tęsknot.
Czytaj rozmowę z Patrice Chereau
Pochodził z artystycznej rodziny. Już w liceum związał się z grupą teatralną. Jako 22-latek stworzył teatr w Sartrouville, który zyskał renomę miejsca, w jakim trzeba bywać. Ale to mu nie wystarczało. Chciał się uczyć. We Włoszech pracował u boku Giorgio Strehlera. Potem przygotowywał znakomite, głośne przedstawienia w Comedie Francaise i Operze Paryskiej. Jego inscenizacja „Perścienia Nibelunga" Richarda Wagnera na festiwalu w Bayreuth w 1976 roku zrewolucjonizowała teatr operowy. Potem co pewien czas wracał o opery. Jego ostatnia głośna inscenizacja to „TRistan i Izolda” wagnera w La Scali w 2007 roku
W latach 70. zaprzyjaźnił się z kinem. Wyreżyserował „La chair de l'orchidee" (1975) z Charlotte Rampling, „Judith Therpauve" (1978) z Simone Signoret. Jako aktor wystąpił m.in. w „Dantonie" Andrzeja Wajdy. Ale prawdziwą filmową sławę przyniosła mu dopiero „Królowa Margot" (1994). A potem były już jego filmy kameralne, niepokojące, niełatwe, często bulwersujące. „Ci, którzy mnie kochają, wsiądą do pociągu", „Intymność", za którą dostał w Berlinie Złotego Niedźwiedzia, „Jego brat" nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię. A wreszcie „Intymność", „Gabrielle" i „Zagubieni w miłości". Wszystkie te obrazy można lubić lub nie, ale nie można przejść obok nich obojętnie.
Chereau był człowiekiem ujmującym. Rozmawiałam z nim kilka razy. Zawsze skupiony, sympatyczny, mówił cicho, często powtarzał: „Nie wiem, ciągle jeszcze szukam odpowiedzi na różne pytania". Rzadko stawał za kamerą. Może dlatego, że każdy film dużo go kosztował.