Genialni dziwacy z Ameryki

Na ekrany wchodzi „Co jest grane, Davis?". Bracia Coen znów proponują niekonwencjonalną, poruszającą historię - pisze Barbara Hollender.

Aktualizacja: 24.02.2014 17:05 Publikacja: 22.02.2014 15:33

Oscar Isaac (na zdjęciu z lewej strony) odtwórca głównej roli w „Co jest grane, Davis?” to nowe, akt

Oscar Isaac (na zdjęciu z lewej strony) odtwórca głównej roli w „Co jest grane, Davis?” to nowe, aktorskie odkrycie braci Coenów

Foto: Alison Rosa ©2012 Long Strange Trip LLC

Filmy o muzykach często mają podobny schemat. Sława, piękne dziewczyny, seks, rozhisteryzowani fani, wybujałe ambicje, często wysoka cena za sukces i styl życia – narkotyki, alkohol, załamania nerwowe, a potem wstawanie z upadku. Ale tak jest, dopóki za opowieść o show-biznesie nie zabiorą się bracia Coen.

„Co jest grane, Davis?" to film o człowieku, któremu mimo ewidentnego talentu nie udaje się zaistnieć na amerykańskiej scenie artystycznej na początku lat 60. Kamera towarzyszy Llewynowi Davisowi przez tydzień potwornego miotania się. Facet nie ma domu i grosza, sypia na kanapach u przyjaciół albo u byłej dziewczyny. Śpiewa smutne ballady w stylu Boba Dylana. Absolutnie urzekające. Ale to jeszcze nie jest czas takich utworów. Menedżer z niesmakiem każe mu zabrać pudło z niesprzedanymi płytami, od znanego agenta usłyszy: „Fortuny się na tym zrobić nie da".

– Mnie taka historia interesuje bardziej niż zapis triumfu – mówi Ethan Coen.

Widz wie, że za chwilę muzyka folkowa odniesie sukces, że wyobraźnią słuchaczy zawładną Bob Dylan, Joan Baez czy Joni Mitchell, a hymnem pokolenia staną się „Blowin' in the Wind" i „Like a Rolling Stone". Llewyn Davis gra i śpiewa jak oni. Ale trafia na mur. Coenowie opowiadają o rozwianych marzeniach, rozczarowaniu. O artyście który nie ma już siły walczyć.

„Co jest grane, Davis?" – staje się refleksją na temat ludzi, którzy wyprzedzają swój czas. Przecież już niedługo w marszu na Waszyngton Dylan i Baez będą śpiewać dla tysięcy ludzi. Ale czy Llewyn, pogrążony w depresji, niemogący już znosić kolejnych niepowodzeń, nie będzie ich słuchał jako ekspedient z osiedlowego sklepu? Czy on sam nie będzie wtedy sięgał po gitarę tylko po to, żeby zaśpiewać piosenkę dla ojca zagłębiającego się w chorobę Alzheimera?

– Davis jest dobry w tym, co robi, ale robi to w niewłaściwym czasie – przyznaje Joel Coen.

Coenowie nie byliby sobą, gdyby tej gorzkiej historii nie opowiedzieli z dystansem i nutą ironii. Szarobrunatny Nowy Jork lat 60., duszna atmosfera barów w Greenwich Village, śliczna była dziewczyna Llewyna, a teraz żona jego przyjaciela, wyprawa do Chicago do znanego menedżera i wreszcie wielki, rudy kocur, którym Davis się opiekuje, a który żyje własnym kocim życiem. To wszystko tworzy atmosferę filmu.

Nie są twórcami, którzy hołdują tylko jednemu gatunkowi. Oni lubią każde kino

Pochodzący z Minneapolis bracia Coen są już klasykami. Każdy wielki festiwal chce pokazać ich nową produkcję, dla każdej gazety wywiad z nimi jest rarytasem.

Nie mają żadnych kompleksów. Nie udają intelektualistów, choć Ethan skończył filozofię w Princetown. I nie kreują się na proroków współczesnego kina, choć mają na koncie dwie Złote Palmy w Cannes, mnóstwo nominacji do Oscara, statuetkę za scenariusz „Fargo" i trzy kolejne (dla filmu, za reżyserię i za scenariusz) za „To nie jest kraj dla starych ludzi".

Działają trochę na „wariackich papierach". Uprawiają kino autorskie nie na uboczu, lecz w wielkich amerykańskich studiach. Ich filmy, które powinny stać się tytułami kultowymi pokazywanymi w studenckich klubach, przyciągają masową widownię.

Przez wiele lat w czołówkach filmów Joel (ur. 1954 r.) widniał jako reżyser, a Ethan (ur. 1957) jako producent. Potem zaczęli podpisywać się podwójnie, bo wszystko robią razem. Montażysta Roderick Janes to też oni.

Coenowie uchodzą za artystów niepokornych, którzy bawią się kinem, a jednocześnie za każdym razem dają upust niepospolitej wyobraźni. Zaskakują, łamią konwencje. Proponują silne wrażenia i przewrotne pointy.

– Nie myślimy w specjalnie wyrafinowany sposób – przyznał kiedyś Joel. – Robimy filmy, bo chcemy je robić. Artyści często tworzą instynktownie. To krytycy dodają do naszych obrazów filozofię, wpisują je w jakieś nurty. Po pokazie „Bartona Finka" w Cannes, przez trzy dni słuchaliśmy o „kafkowskiej atmosferze", dziennikarze porównywali nasz film do „Zamku". A ja nigdy nie czytałem żadnej powieści Kafki.

W ciągu 30 lat nakręcili 18 filmów fabularnych. Może niedużo, ale niemal każdy jest świetny. Coenowie obserwują amerykańskie społeczeństwo i burzą jego samozadowolenie. Odzierają z romantyzmu mit gangsterskiego świata („Ścieżka strachu"), naigrawają się z Hollywood i artystów („Barton Fink"), pokazują spokojną z pozoru prowincję, w której rozkręca się spirala zła („Fargo"), przyglądają się radom nadzorczym i giełdowym spekulacjom („Husocker Proxy"), tęsknią za latami 70. („Big Lebowski"), śmieją się z reguł hollywoodzkich melodramatów („Okrucieństwo nie do przyjęcia"). Krytykują pazerność Amerykanów i upadek moralności („To nie jest kraj dla starych ludzi").

Były momenty, gdy kino Coenów niebezpiecznie wekslowało ku komercji, ale oni sami się wtedy bronili:

– Zawsze staraliśmy się, żeby nasze filmy zarabiały dobrą kasę, tylko nie zawsze się to udawało. Dlatego zarzut komercjalizacji nas nie oburza. Taka jest natura kina.

Na uwagę, że bawią się konwencjami – od komedii romantycznej przez czarny kryminał aż do westernu, odpowiadają: – Nie jesteśmy twórcami hołdującymi tylko jednemu gatunkowi. Lubimy kino i chętnie odwołujemy się do jego tradycji.

Są za to wierni ekipie i aktorom. Mają swoją „stajnię", w której są m.in. John Turturro, John Goodman, Frances McDormand (żona Joela), Steve Buscemi. Czasem eksperymentują z gwiazdami: w ich filmach grali George Clooney i Catherine Zeta-Jones, Brad Pitt i Javier Bardem. W „Co jest grane, Davis?" odkryli Oscara Isaaca, urodzonego w Gwatemali aktora, który po skończeniu nowojorskiej Juilliard School grywał role szekspirowskie w teatrze.

Rozmowy z Coenami są trudne. Czasem milczą i odpowiadają półsłówkami, czasem rozgadują się lub dają do zrozumienia, że na żadne wywiady nie mają ochoty. Nie znoszą mówić o swoich filmach, najczęściej opowiadają rozmaite historyjki o aktorach albo obracają wszystko w żart. Choć powoli dobijają do sześćdziesiątki, sprawiają wrażenie facetów niepoważnych. Ale co z tego, skoro potrafią zrobić takie filmy jak „To nie jest kraj dla starych ludzi" czy „Co jest grane, Davis?"

Najważniejsze filmy braci Coen

Barton Fink (1991)

Komedia przechodzi w ironiczny dramat obyczajowy, by zamienić się w czarny kryminał z surrealistycznym zakończeniem. Młody pisarz Barton Fink odnosi sukces na Broadwayu i dostaje zaproszenie do Hollywood. W Los Angeles spotyka się ze światem ostrzejszym niż w jego scenariuszach. Pełen niewiary w siebie i swój talent, zmienia własne życie w koszmar. Tej opowieści o artyście Coenowie nadali ton wręcz ekshibicjonistycznej szczerości.

Fargo (1996)

Film oparty na prawdziwej historii. Skromny diler samochodowy, chcąc wydobyć od teścia pieniądze, wynajął zbirów, by upozorować porwanie żony. Ta łatwa z pozoru gra prowadzi do zbrodni. Sposób obserwacji prowincji przypomina tu filmy czeskie. Odrapane bary, zwykli, bezbronni ludzie uwikłani w drobne sprawy i przyzwyczajenia. W tym monotonnym i nudnym świecie zło eksploduje z nieludzką siłą, wymykając się spod czyjejkolwiek kontroli.

To nie jest kraj dla... (2007)

Obsypany Oscarami film, zrealizowany na podstawie prozy Cormaca McCarthy'ego.  Weteran wojny wietnamskiej, kowboj z Teksasu w miejscu mafijnych porachunków znajduje teczkę pieniędzy i postanawia zachować ją dla siebie. Historia osadzona w latach 80. poprzedniego wieku zamienia się w przypowieść o dzisiejszym świecie, pełnym chciwości, gwałtu i ambiwalencji moralnej. Znakomite role Javiera Bardema, Josha Brolina i Tommy'ego Lee Jonesa.

Tajne przez poufne (2008)

Pod szyldem thrillera szpiegowskiego, którego akcja toczy się wokół CD z rzekomo tajnymi informacjami, bracia Coen robią film o głupocie. Pokazują, jak ideologie i popkultura przeżarły myślenie zwykłych ludzi. Bohaterami są tu dwie rozwodzące się pary, agenci CIA, instruktorzy z siłowni, a nawet pracownicy rosyjskiej ambasady. Dialogi skrzą się od dowcipu, sytuacje, nawet te absurdalne, są karykaturą i trafnym komentarzem współczesności.

 

Filmy o muzykach często mają podobny schemat. Sława, piękne dziewczyny, seks, rozhisteryzowani fani, wybujałe ambicje, często wysoka cena za sukces i styl życia – narkotyki, alkohol, załamania nerwowe, a potem wstawanie z upadku. Ale tak jest, dopóki za opowieść o show-biznesie nie zabiorą się bracia Coen.

„Co jest grane, Davis?" to film o człowieku, któremu mimo ewidentnego talentu nie udaje się zaistnieć na amerykańskiej scenie artystycznej na początku lat 60. Kamera towarzyszy Llewynowi Davisowi przez tydzień potwornego miotania się. Facet nie ma domu i grosza, sypia na kanapach u przyjaciół albo u byłej dziewczyny. Śpiewa smutne ballady w stylu Boba Dylana. Absolutnie urzekające. Ale to jeszcze nie jest czas takich utworów. Menedżer z niesmakiem każe mu zabrać pudło z niesprzedanymi płytami, od znanego agenta usłyszy: „Fortuny się na tym zrobić nie da".

Pozostało 89% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów