Film "Bogowie": Budowałem w sobie obraz Religi

Łukasz Palkowski ?i jego „Bogowie" triumfowali na festiwalu w Gdyni. Za tydzień film wchodzi na ekrany.

Publikacja: 04.10.2014 02:00

Gdyńskie Złote Lwy, cztery inne statuetki – za scenariusz, główną rolę męską, scenografię, charakteryzację. Owacje na stojąco po seansach i po ogłoszeniu festiwalowego werdyktu. Do tego nagrody od dziennikarzy i publiczności.

W czym tkwi tajemnica tak niebywałego sukcesu? To oczywiście dobry film. Ale jest coś jeszcze. Polskie kino przyzwyczaiło nas do bohaterów przegranych. Potrafimy pięknie opowiadać o klęskach, historia nauczyła nas rozumieć, co oznacza sformułowanie „gloria victis" („chwała zwyciężonym"). Twórcy „Bogów" – scenarzysta Krzysztof Rak i reżyser Łukasz Palkowski – stworzyli bohatera wygranego. Człowieka, który marzy, stawia sobie ambitne cele i osiąga je. Nawet jeśli po drodze upada, to potem się podnosi. W naszej sztuce filmowej to nowa jakość.

Zmaganie człowieka ?z Bogiem

4 stycznia 1969 roku, dwa lata po operacji dokonanej przez Christiaana Barnarda, Jan Moll przeprowadził pierwszą w Polsce transplantację serca. Chory zmarł jednak na stole operacyjnym, a nagłówki gazet krzyczały: „Moll uśmierca pacjenta".

– Polak Polakowi nawet porażki zazdrości – skomentował gorzko w telewizji profesor Moll. W filmie znalazła się ta scena.

Po nieudanym eksperymencie nikt długo nie odważył się podjąć w Polsce następnych prób. Dopiero 16 lat później kardiochirurg Zbigniew Religa zaczął przeszczepiać pacjentom serca w stworzonej przez siebie klinice w Zabrzu.

Dziś pamiętamy go głównie jako starszego pana z włosami przyprószonymi siwizną. Polityka, senatora, ministra zdrowia w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. W „Bogach" Łukasz Palkowski opowiada o trzech latach z życia profesora, wtedy jeszcze czterdziestokilkuletniego lekarza, który rzucił wyzwanie Bogu. Chciał ratować życie ludzkie wtedy, gdy nadzieja już umierała.

W jednej z początkowych scen Religa, który wówczas pracował jeszcze w warszawskiej klinice na oddziale profesora Sitkowskiego, traci pacjenta. Zdesperowany idzie do baru, zamawia wódkę.

– Ty narozrabiałeś czy kobita? – pyta barmanka, podejrzewając go o kryzys uczuciowy.

– Bóg – odpowiada Religa.

– Co zrobić, jak ktoś chce odejść... Serce nie sługa – próbuje pocieszać dziewczyna.

– To się okaże – odpowiada lekarz.

Na pokaz, który odbył się podczas festiwalu filmowego w Gdyni, przyszli dawni pacjenci Zbigniewa Religi. Jeden z nich żyje z nowym sercem 24 lata, inny – 28. Twórcy „Bogów" pokazali drogę, jaką profesor musiał przejść, by ci ludzie cieszyli się życiem. I nie chodziło jedynie o pokonanie medycznej bariery odrzucenia przeszczepu przez organizm czy walkę z obniżeniem odporności po lekach immunosupresyjnych.

To było też zmaganie się z własnym sumieniem, z etyką lekarską, z wątpliwościami wielu lekarzy, którzy pytali o definicję śmierci i prawo do eksperymentowania na pacjentach. A wreszcie było to budowanie zabrzańskiej kliniki w czasach komunizmu, w mrocznym okresie stanu wojennego: żebranie o pieniądze na remonty i nowoczesny sprzęt, antyszambrowanie w partyjnych i rządowych korytarzach.

Cena za wyzwanie rzucone Bogu, medycynie, systemowi? Tych kilka kieliszków wypitych za dużo, zwłaszcza wtedy, gdy człowiek wraca do pustego domu i jego jedynym kompanem jest strach.

Siedem lat temu Łukasz Palkowski odbierał w Gdyni nagrodę za najlepszy debiut. Jego „Rezerwat" dostał wtedy także nagrodę dziennikarzy i publiczności. Najpierw był więc okres euforii, półtora roku świętowania i jeżdżenia z filmem po festiwalach. Ale potem przyszły lata chude. Odcinki kilku telenowel reżyserowane głównie po to, żeby zapłacić rachunki za czynsz i prąd, film „Wojna żeńsko-męska", który on sam uznaje za swoją porażkę. I ponad dwa lata bezrobocia, gdy nie miał żadnych propozycji.

Aktorzy przy stole operacyjnym

Właśnie w takim trudnym czasie zadzwonił Krzysztof Rak. Była dziesiąta wieczorem. W słuchawce Palkowski usłyszał: „Wysłaliśmy ci scenariusz. Zdecyduj się do jutra, do południa".

– Zacząłem czytać, zobaczyłem nazwisko Religi i przestraszyłem się, że to kino polityczne – mówi reżyser. – Na szczęście nie było. Szybko zrozumiałem, że ten tekst, choć wymaga jeszcze dopracowania, jest materiałem na dobry film.

Długo przygotowywał się do zdjęć. Rozmawiał ze współpracownikami Zbigniewa Religi.

– Budowałem sobie obraz człowieka – przyznaje Palkowski. – Śledzenie faktografii niczego nie dawało, bo przebieg zdarzeń był jasny. Ważne były drobiazgi. Musiałem poznać i pokochać bohatera swojego filmu. Okazało się, że był to facet, którego od gwiazdy rocka różnił jedynie wykonywany zawód. Miał kawalerską fantazję, ultrahulaszczy temperament. I był profesjonalistą. Wszyscy mówili mi to samo: Zbyszek, jak pił, to pił. Jak pracował, to pracował.

Przez ponad pół roku wszyscy, także asystenci i aktorzy – jeździli do szpitali w Zabrzu i Aninie, żeby na oddziałach kardiochirurgicznych oglądać operacje na otwartym sercu.

– To nieprawdopodobne uczucie – opowiada Łukasz Palkowski. – Wchodzisz na salę, widzisz chirurgów, pacjenta, wszystko jest, jak być powinno. I nagle zdajesz sobie sprawę, że patrzysz na rozkrojone ciało jak na manekin. Że masz przed sobą mechanizm. A coś, co nazywasz człowiekiem, uciekło i teraz mieszka w maszynie, która pompuje krew. I to coś wraca dopiero, gdy znów zaczyna bić serce. Jeśli mogę powiedzieć, że kiedykolwiek miałem do czynienia z duszą, to był ten moment.

Zdarzało się, że potem, w czasie zdjęć, aktorzy i członkowie ekipy rozmawiali z konsultantami niemal jak profesjonaliści – nie tylko o filmowych scenach, lecz również o schorzeniach serca.

– Każdy z nas ma po tym filmie kawał wiedzy medycznej – śmieje się Palkowski. – Poznawaliśmy przypadki, precedensy. Ja obejrzałem cztery operacje. To mi wystarczyło. Ale niektórzy aktorzy jeżdżą do klinik do dzisiaj, pomagają na oddziałach. Rekordzista Szymek Warszawski przed festiwalem w Gdyni odbył „swoją" 45. operację. Bo to wciąga, uzależnia jak narkotyk. Ocierasz się o sprawy ostateczne, inaczej patrzysz na życie. Widzisz, jak ono potrafi być kruche.

Wielkim atutem „Bogów" jest odtwórca głównej roli Tomasz Kot. To aktor zdolny do każdej metamorfozy. Przygarbiony, energiczny po prostu jest Religą. Prawie dekadę po „Skazanym na bluesa" i kilka lat po „Erratum" doczekał się kolejnej roli godnej swego talentu. Także dzięki niemu film Palkowskiego jest taki, jaki jest. Pełen dramatyzmu, ale też humoru.

– Mieliśmy do tej roli kilku kandydatów – przyznaje reżyser. – Tomasz Kot przyszedł jako pierwszy. Rozmawialiśmy i  od razu wiedziałem, że znalazłem swojego Religę. Nie spotkałem się już z nikim.

Po projekcji ?spojrzeć na słońce

„Bogowie" są perfekcyjnie zrealizowani, poprowadzeni sprawną ręką, bardzo transparetni.

– Chciałem zrobić film, który będzie zrozumiały wszędzie, także za granicą – przyznaje Palkowski. – Ale też zależało mi, żeby widz, wychodząc z kina, mógł się uśmiechnąć i spojrzeć w górę, a nie na swoje buty. Za oknem nie wszystko się nam podoba, wokół cholernie dużo stresów. Czasem więc trzeba spojrzeć w chmury, w słońce.

Reżyser też  nosi w sobie taką tęsknotę. Za dużo było tych chudych lat, choć przecież wszystkie życiowe doświadczenia gdzieś się w nim odłożyły i doprowadziły do miejsca, w którym jest teraz. Ale kiedy pytam, czy dzisiaj przeżywa sukces podobnie jak wówczas, gdy podbił widzów „Rezerwatu", odpowiada:

– Nie. Tamta radość była spontaniczna, taka trochę szczeniacka. Dzisiaj nie skaczę ze szczęścia pod sufit. Cieszę się bardziej melancholijnie. Przez te lata, nie najłatwiejsze, zmieniłem się, dojrzałem. Może też bronię się przed tym, żeby nie utonąć w euforii jak po „Rezerwacie"? Zdałem sobie sprawę, że dostałem najwyższą nagrodę, jaką można otrzymać w Polsce za film.

Dodaje również: – Mam  świadomość, że po sukcesie nie wolno oddawać się wyłącznie świętowaniu. Więc najwyższa pora, żebym poszedł dalej. Dokąd? Jeszcze nie wiem. Ale dalej. Mam kilka projektów, nad którymi pracuję.

Jednego można być pewnym. Następny film Łukasza Palkowskiego też będzie niósł nadzieję.

Gdyńskie Złote Lwy, cztery inne statuetki – za scenariusz, główną rolę męską, scenografię, charakteryzację. Owacje na stojąco po seansach i po ogłoszeniu festiwalowego werdyktu. Do tego nagrody od dziennikarzy i publiczności.

W czym tkwi tajemnica tak niebywałego sukcesu? To oczywiście dobry film. Ale jest coś jeszcze. Polskie kino przyzwyczaiło nas do bohaterów przegranych. Potrafimy pięknie opowiadać o klęskach, historia nauczyła nas rozumieć, co oznacza sformułowanie „gloria victis" („chwała zwyciężonym"). Twórcy „Bogów" – scenarzysta Krzysztof Rak i reżyser Łukasz Palkowski – stworzyli bohatera wygranego. Człowieka, który marzy, stawia sobie ambitne cele i osiąga je. Nawet jeśli po drodze upada, to potem się podnosi. W naszej sztuce filmowej to nowa jakość.

Pozostało 90% artykułu
Film
Mohammad Rasoulof represjonowany. Władze Iranu chcą, by wycofał film z Cannes
Film
Histeria - czyli historia wibratora
Film
#Dzień 6 i zapowiedź #DNIA 7 – w stronę maja, w stronę słońca
Film
Relacja z gali rozdania nagród SCRIPT PRO 2024. Znamy wszystkich zwycięzców!
Film
Zwycięzcy konkursu scenariuszowego SCRIPT PRO 2024
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił