– Nie chciałem zrobić filmu „na temat", o relacjach polsko-żydowskich. Interesowały mnie problemy poszukiwania tożsamości, pytania o istotę wiary. O chrześcijaństwo – czy da się je zredukować do pojęcia Polak katolik, czy to coś głębszego, bardziej uniwersalnego? A intelektualna konstrukcja marksizmu-leninizmu? Czy można się na niej oprzeć? – mówi Pawlikowski i dodaje: – Nie można. Siłą „Idy" są właśnie te pytania. Gdy przyszła mniszka rusza w drogę do rodzinnej wioski pod Łomżą, ciotka pyta: „A co będzie, jeśli tam pojedziesz i okaże się, że Boga nie ma?". Ale młodziutka Ida musi dojrzeć do wiedzy, kim jest. I poznać smaki świata – zło, dobro, miłość, namiętność. Wtedy będzie mogła świadomie wybrać swoją drogę. Jej ciotka ma za sobą szmat życia. I krew na rękach – jest byłym prokuratorem stalinowskim. A jednocześnie postacią tragiczną, niosącą w sobie wielki ból. Rozczarowanie ideologią, dla której poświęciła zbyt wiele.
W tle tej opowieści jest też Polska lat 60. Pełna sprzeczności. Smutna, nostalgiczna, zamknięta, ale wyrywająca się ku wolności, w świat jazzu i kłębów dymu wypełniających dancingowe sale. Filmowana na czarno-białej taśmie. Trochę jak z wytartych w pamięci wspomnień. Bo „Ida" to powrót Pawła Pawlikowskiego do czasów wczesnej młodości.
Autor „Idy" uchodzi dziś za jednego z najciekawszych reżyserów Starego Kontynentu. 56 lat. Wysoki, przystojny, w modnych okularach. Mówi przyciszonym głosem, starannie dobierając słowa. Piękną polszczyzną, bez obcego akcentu. Swoje filmy podpisuje Paweł Pawlikowski. Nie Paul. Paweł. Jest obywatelem Europy. Człowiekiem głęboko wykształconym. Zna sześć języków. Ponad 30 lat spędził za granicą. Ale jak każdy emigrant, nigdzie całkiem się nie zasymilował. Zawsze towarzyszyło mu poczucie obcości.
– Niepokój, że nie do końca rozumie się, co jest grane i nie odbiera wszystkich kulturowych kodów – tłumaczy. – Zazdrościłem tym, którzy robili filmy na swoim podwórku. Ja takiego luksusu nie miałem.
Bez swojego podwórka
Podwórko, na którym czuł się u siebie, zostawił na warszawskim Mokotowie, przy zbiegu Puławskiej i Olesińskiej. Był rok 1971. Miał wtedy 14 lat. Matka wyszła za mąż za Anglika, wyjechali do Wielkiej Brytanii. Stracił wszystko, co było zrozumiałe. Oswojone. – Z lat 60. mam intensywne wspomnienia – mówi. – Szkoła podstawowa, kolonie, kurs żeglarski, banda kumpli, z którymi jeździliśmy na rowerach. Pierwsze miłości, intensywne, szczeniackie. Nasiąkłem pejzażami znad Narwi, z Zakopanego, znad Bałtyku. Pracując na Zachodzie, często podświadomie szukałem prostoty tamtego czasu.
Mieszkał w Niemczech i Włoszech, od 30 lat żyje w Anglii. Studiował literaturę i filozofię w Oxfordzie. Przygotowywał nawet dysertację na temat austriackiego ekspresjonisty Georga Trakla. Ale coraz częściej od monotonii akademickiego życia uciekał do klubu filmowego. Złapał bakcyla. Pod koniec lat 80. zaczął kręcić dla BBC dokumenty. Najczęściej wyprawiał się z kamerą na Wschód.