Filmy SF zawsze odzwierciedlały lęki danej epoki i przemiany społeczno-polityczne. Przestrzegały przed eskalacją globalnego konfliktu podczas zimnej wojny. Dzisiaj ostrzegają przed eksploatacją środowiska naturalnego oraz zbytnią komputeryzacją życia i zaufaniem do technologii. Często przybysze z innej planety odzwierciedlają Innego, którego obecność wywołuje nasz niepokój, choćby w związku z falą emigrantów.
Pierwszy „Terminator" z 1984 r., nakręcony przez wizjonera kina Jamesa Camerona, opowiadał o Sarze Connor, którą w Los Angeles próbowali odnaleźć przybysze z przyszłości zdominowanej przez roboty.
Komputerowy system SkyNet miał chronić ludzi, a ostatecznie wymknął się spod ich kontroli. Kyle Reese bronił nieświadomą sytuacji dziewczynę przed androidem T-800 (Arnold Schwarzenegger), zaprogramowanym i wysłanym z 2029 r. do przeszłości, by ją zabić. Jej przedwczesna śmierć skutkowałaby tym, że nigdy nie urodziłaby późniejszego pogromcy robotów Johna Connora. Jednocześnie Kyle Reese – przybysz z przyszłości – był tym, który Johna Connora miał spłodzić. W ten sposób czas robił pętlę w perfekcyjnie wymyślonym scenariuszu.
Piąta część
Przytaczam streszczenie fabuły oryginalnego „Terminatora", która dla fanów serii jest oczywista jak tabliczka mnożenia, z uwagi na to, że bez tej podstawowej wiedzy w najnowszej, piątej części kinowego „Terminatora" można się zgubić już na starcie.
W „Terminatorze: Genisys" początek filmu odtwarza skrótowo pierwszą część serii, a nawet rekonstruuje oryginalne sceny, jak choćby przybycie nagiego Schwarzeneggera do L.A. w kapsule czasu. Wszystko po to, by całą historię podwójnie skomplikować i dobudować do niej kolejne czasowe piętra. Na scenariusz z oryginalnego „Terminatora" nałożono bowiem historię z „Terminatora 2: Dnia sądu" i trójka bohaterów – Kyle, Sarah i T-800 – przenosi się do 2017 r., by wyeliminować SkyNet, zanim zostanie uruchomiony.