„Niedźwiedzie nie istnieją” to film o nim – o reżyserze, który w zniewolonym kraju, trafiając co jakiś czas do więzienia lub aresztu domowego i mając zakaz kręcenia filmów, wciąż znajduje sposób, by pracować.
Film w filmie
Jeden z najsłynniejszych dysydentów świata Jahir Panahi we wszystkich swoich filmach opowiada o reżimie i braku wolności. Ale też o sile, która tkwi w człowieku i pozwala się dyktaturze przeciwstawić.
Czytaj więcej
W Iranie reżyserzy są skazywani na więzienie, mają zakaz wykonywania zawodu. Najwybitniejszy z nich, zdobywca dwóch Oscarów, Asghar Farhadi potrafi tego uniknąć. Ale i on zaczyna mieć kłopoty. Choć z innego powodu.
Miejska ulica. W kawiarni mężczyzna wciska kelnerce do rąk mały dokument. Paszport. „Masz trzy dni, żeby go wykorzystać” – rzuca. Sam jeszcze przepustki do wolności nie ma, a kobieta nie chce wyjechać bez niego.
W tym momencie słychać polecenie: „Cięcie!”. To zapis, który Panahi ogląda na ekranie komputera w pierwszych scenach „Niedźwiedzie nie istnieją”. Zdjęcia do tego filmu w filmie odbywają się na tureckiej prowincji, a reżyser przeniósł się z Teheranu do małej, irańskiej wioski przy granicy, skąd dyryguje produkcją. Czasem daje wskazówki przyjeżdżającemu do niego asystentowi, czasem korzysta z rwących się wciąż połączeń internetowych. Realizuje film o parze, która z Iranu chce uciec do Francji.