„Avatar: Istota wody”: Klon, mutant, ale przyjemny

„Avatar: Istota wody” to udana kontynuacja, oszołamiające widowisko i hołd dla morskich opowieści.

Publikacja: 15.12.2022 03:00

James Cameron dzięki nowej produkcji pozostaje królem filmów 3D

James Cameron dzięki nowej produkcji pozostaje królem filmów 3D

Foto: 20th Century Studios

Oczekiwanie na ten film przedłużało się aż do przesady. Po spektakularnym sukcesie pierwszej części z 2009 r. kolejne miały się ukazywać w kilkuletnich odstępach. Ostatecznie czekaliśmy aż 13 lat, w czasie których James Cameron dopracowywał scenariusz z czwórką współautorów, a potem eksperymentował z podwodnymi zdjęciami, przymierzając się do nagrań w Rowie Mariańskim, budując plany zdjęciowe w specjalnych basenach.

W międzyczasie żaden film w technologii 3D nie pobił „Avatara” ani pod względem popularności, ani jakości. Na technologię trójwymiarowego obrazu porywali się Steven Spielberg („Ready Player One”) i Luc Besson („Valerian i miasto tysiąca planet”), ale kto dzisiaj o tych filmach pamięta? Tymczasem „Avatar” stał się symbolem nowatorskiego kina. Nie było w nim sztuczności obrazu i ruchu postaci, na które narzekali sceptycy cyfrowej postprodukcji.

Czytaj więcej

Trójwymiarowy wyjątek: „Avatar 2” szansą dla kin

Jednocześnie trójwymiarowe kino nie podbiło świata. Ludzie nie kupują telewizorów z okularami 3D, jak wróżyli entuzjaści, a filmowcy poszukują immersji – wrażenia kompletnego zanurzenia w obrazie i historii – niekiedy za pomocą bardziej tradycyjnych metod. Dowodzi tego choćby „Diuna” Denisa Villeneuva. Film, który rok temu wzbudził większą ekscytację oczekujących niż wchodząca 16 grudnia do kin „Istota wody”. Mimo to Cameron planów nie zmienił. W 2024 r. ma się ukazać trzeci „Avatar”, w 2026 r. – czwarty, a dwa lata później – piąty.

Ratować świat

„Istota wody” zaczyna się tam, gdzie skończyła się „jedynka”. Wracamy do Jake’a Sully’ego (Sam Worthington), poruszającego się na wózku weterana piechoty morskiej, który brał udział w kolonizacji Pandory, księżyca jednej z planet w systemie Alfa Centauri poza Układem Słonecznym, zamieszkałej przez niebieskie humanoidy z rasy Na’vi. Sully nie jest już tylko awatarem, człowiekiem połączonym biotechnologicznie z ciałem Na’vi, lecz po prostu żywym Na’vi. Mutantem, ale to tylko groźnie brzmi, bo w praktyce trudno odróżnić go od czystej krwi mieszkańca Pandory.

Jake w pierwszej części zbliżył się do Na’vi, przyjął ich obyczaje, zakochał się z wzajemnością w córce wodza – Neytiri (Zoe Saldaña), a wreszcie uratował ich świat przed chciwą ziemską korporacją, która posłała wojska na niebieskie plemiona. Teraz dostał kilka lat spokoju, które upływają mu na życiu rodzinnym. Wychowuje piątkę dzieci, z czego trójka jest jego biologicznym potomstwem, a pozostałe są przysposobione – jedno to dziecko ludzkie, jakby mały tarzan, a drugie to córka doktor Grace Augustine (Sigourney Weaver), również pół Na’vi, pół człowiek.

W szybko naszkicowanym prologu scenarzyści tłumaczą, co i jak, tak by od razu przejść do akcji i nie zwolnić już ani na minutę. Jake’a bowiem wciąż ściga korporacja, którą wystawił wcześniej do wiatru, wzniecając wiosnę ludów na Pandorze. Wraz z rodziną postanawia wyjechać na dalekie terytoria oceanicznej Metkayiny, zamieszkałej przez plemiona wodniackie, które tatuażami i ubiorem przypominają ziemskich Maorysów.

Nieprzypadkowo do roli przywódcy plemienia wybrano Cliffa Curtisa z Nowej Zelandii. Jego żonę Ronal gra Kate Winslet. Warto o tym wiedzieć, bo można się nie zorientować za sprawą cyfrowej charakteryzacji. Tak jest nie tylko w jej przypadku, bowiem scenariusz skupia się raczej na Na’vi, a ludzie są tylko drugoplanowym dodatkiem. Tym bardziej, że żołnierze wysłani do zlikwidowania Sully’ego też są niebiescy: to zmutowane klony marines, którzy w pierwszej części mordowali rdzennych mieszkańców.

Na papierze wszystko to może robić wrażenie bzdury, ale na ekranie kupujemy tę bajkę momentalnie. Pomaga w tym wspaniale wykreowany przez Camerona świat, zwłaszcza ten morski – bodaj największa pasja reżysera, który dał nam przecież „Titanica”.

Jest w tej opowieści sporo o wartościach społecznych, a także o znaczeniu rytuałów, o kręgu życia, cyklach wędrującej energii i wartości, jaką stanowi przyroda oraz życie w symbiozie z nią. Ale „Istota wody” to przede wszystkim opowieść o rodzinie: „Sully trzymają się razem”. Głównymi bohaterami są bowiem dzieci Jake’a i Neytiri i to one będą ratować świat. Nic dziwnego, w końcu to kino familijne, 350 mln dolarów musi się zwrócić, więc dla każdej grupy wiekowej znajdzie się jakiś wątek i postać.

O ile „Avatar” z 2009 r. był wariantem historii Pocahontas i Johna Smitha i bazował na opowieściach o wypieraniu rdzennych plemion Ameryki, o tyle w drugiej tropy prowadzą na brzeg oceanu. Inspiracji i cytatów jest tu mnóstwo, począwszy od „Uwolnić orkę” i „Moby Dicka”, aż po „Szczęki” czy nawet postapokaliptyczny „Wodny świat”. Zaś „Titanic” staje przed oczami podczas finałowej walki, która rozgrywa się na pokładzie tonącego okrętu wojennego.

Mistrz kina

Pod względem wizualnym dostajemy dzieło jeszcze doskonalsze niż pierwowzór. Postacie wykreowane cyfrowo poruszają się naturalniej, pościgi są bardziej dynamiczne, a niebieski kolor głębszy i bardziej uspokajający. Więcej jest efektów cyfrowych, walki, śmierci, wybuchów, a przede wszystkim postaci i wątków. Więcej jest też minut seansu – aż 192, a także klatek filmowych na sekundę – w niektórych scenach po 48 i 60 zamiast zwyczajowych 24, co widzieliśmy już choćby w „Hobbicie” Petera Jacksona.

Mocniej też odczuwamy, że bajkę o niebieskich istotach nakręcił mistrz kina akcji, twórca „Terminatora”. Nigdy jednak technologia 3D nie jest nam rzucana w twarz, nie trzeba uchylać się przed lecącymi w naszą stronę strzałami. To byłyby chwyty godne iluzjonisty, ale nie wizjonera.

W prasie anglojęzycznej film ma mieszane recenzje. Peter Bradshaw w „Guardianie” określił go mianem wieloryba wyrzuconego na brzeg. Faktycznie, to kino wielkie, które swym rozmachem jest zarazem ograniczone. Ale jeżeli ktoś narzeka, że „Avatar 2” jest pełen klisz, postacie szablonowe, a fabuła przewidywalna, to znaczy, że nie pamięta pierwszej części. Przecież potrzebujemy bajek nie dlatego, żeby nas za każdym razem zaskakiwały.

Oczekiwanie na ten film przedłużało się aż do przesady. Po spektakularnym sukcesie pierwszej części z 2009 r. kolejne miały się ukazywać w kilkuletnich odstępach. Ostatecznie czekaliśmy aż 13 lat, w czasie których James Cameron dopracowywał scenariusz z czwórką współautorów, a potem eksperymentował z podwodnymi zdjęciami, przymierzając się do nagrań w Rowie Mariańskim, budując plany zdjęciowe w specjalnych basenach.

Pozostało 93% artykułu
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko