Nagroda im. Janusza „Kuby” Morgensterna trafia do młodych twórców. Dlaczego taką właśnie formułę pani wybrała, by uczcić pamięć męża?
Kuba zawsze wspominał, że kiedy był początkującym reżyserem bardzo trudno było mu wystartować. I czuł ogromną wdzięczność w stosunku do ludzi, którzy mu wtedy pomogli. Kiedy już miał swój zespół „Perspektywa”, starał się dbać o debiutantów. Wiedział, że oni potrzebują wsparcia tak, jak on przed laty. Dlatego po śmierci Kuby, gdy chciałam ustanowić nagrodę jego imienia, pomyślałam, że to powinno być wyróżnienie dla twórców, którzy są na początku swojej zawodowej drogi. Ale jednocześnie założyłam, że będziemy wspierać filmy, które podobałyby się Kubie. Najprościej powiedzieć: „ludzkie”. Nie chcę honorować kina eksperymentalnego, wydumanego, nawet jeśli byłoby bardzo ciekawe. Szukam na ekranie prostoty, empatii, dobrych uczuć.
Trudno było taką nagrodę powołać do życia?
Nie, bo Kuba był osobą interesującą i bardzo lubianą. Polski Instytut Sztuki Filmowej zgodził się wesprzeć mnie finansowo, fundując nagrodę w wysokości 30 tys. zł, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski organizuje nam co rok galę w kinie „Kultura”. Początkowo w kapitule zasiadało pięć osób, potem jej członkowie zaczęli sę wykruszać. Teraz praktycznie sama oglądam filmy, a potem konsultuję się z osobami, którym ufam.
Jest już dziesięciu laureatów tej nagrody. Śledzi pani ich dalszą karierę?