"Dzień świra” Marka Koterskiego po 15 latach

Z kogo się śmiejecie?

Aktualizacja: 07.06.2017 15:36 Publikacja: 07.06.2017 15:31

"Dzień świra” Marka Koterskiego po 15 latach

Foto: YouTube

„K..., ja pierd...” — to słowa, z jakimi rano otwiera oczy bohater filmu Marka Koterskiego „Dzień świra”. I tak już jest do wieczora. Bez nadziei, bez złudzeń. Za sobą przegrane życie, nieudane małżeństwo, toksyczna matka, przed sobą wykład dla głupawych licealistów, których sonety krymskie Mickiewicza interesują dokładnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, pensja 760 zł miesięcznie, marazm, samotność i żadnej szansy na jakąkolwiek zmianę. Agresja i wściekłość na cały świat. Degrengolada.

 

Od swego debiutanckiego „Życia wewnętrznego” Marek Koterski śledził losy tego samego bohatera — Adasia Miauczyńskiego. Polskiego inteligenta. Faceta gnieżdżącego się w małym mieszkaniu w bloku, z zaniedbaną żoną, źle wychowanymi dziećmi i podciętymi skrzydłami. Faceta, który — jak to w socjalizmie — był przeświadczony, że wszystko mu się należy i, czekając na cud, nie potrafił  wyjść z kręgu marazmu. Potem jego bohater stawał się coraz tragiczniejszy. Bo za komunistycznego reżimu był jednym z wielu. W nowej rzeczywistości został zepchnięty na margines, prześcignęli go ci bardziej obrotni, którzy złapali wiatr w żagle, pozakładali biznesy i jeżdżą na wakacje nad ciepłe morza. I już nawet nie mógł zrzucić przyczyn swego nieudacznictwa na socjalizm.

„Dzień świra” Marek Koterski nakręcił 15 lat temu. W dyskusjach na temat kondycji współczesnego polskiego społeczeństwa powtarzały się wtedy stwierdzenia o powstawaniu nowych elit. Kryterium przynależności do wyższej sfery zaczynał wyznaczać poziom dochodów. Warstwa inteligencji też się zmieniła: coraz częściej  nie tworzyła ona idei, lecz odpowiadała na zapotrzebowanie rynku: dostarczała ekonomistów, informatyków, maklerów giełdowych, psychologów, lekarzy. Kto za tym nie nadążał — odpadał.

Pauperyzował się. Media budowały obraz emeryta, którego nie stać na kupno gazet, nauczyciela nie mogącego pozwolić sobie na pójście do kina czy postawienie na domowej półce nowego bestselleru wydawniczego. Marek Koterski sięgnął w swych obserwacjach głębiej: pokazał, że za pauperyzacją inteligenta kryły się czasem podobna bezsilność i agresja, jaka towarzyszyła chłopakom z blokowisk.

Frustracja rodzi agresję. I właśnie to zjawisko, które dzisiaj jest tak bardzo znaczące, zarejestrował 15 lat temu Koterski. Właśnie idąc dalej niż Mike Leigh, Gary Oldman, Mathieu Kassovitz czy w Polsce Robert Gliński w „Cześć, Tereska”. Bo jego bohaterem był inteligent. Nauczyciel, który czytał „Stepy akermańskie” i opowiadał młodzieży o romantycznej poezji.

Życie Miauczyńskiego miało w sobie zabójczą monotonię. Jakby nie czekało go już absolutnie nic. Poranna toaleta, kawa, kanapa, odwiedziny syna — nieudacznego jak on sam, tępe oczy uczniów, zmęczone twarze w tramwaju, durni sąsiedzi. A wieczorem gazeta, w którą się onanizuje. Drobne przyzwyczajenia, które urastają do rangi codziennego rytuału. Drobne zabobony, które zamieniają się w obsesje. I ta wszechogarniająca frustracja zamieniająca się w złość nie do przezwyciężenia: we wściekłość na sąsiada, który zbyt głośno słucha Chopina, na psa, który załatwia się pod oknem, właściwie na wszystko. Obezwładniające, psychiczne zmęczenie wypływające z niezadowolenia z własnego życia. Jakaś tęsknota za pierwszą miłością. Język pełen przekleństw, chamstwo, które staje się normą. Za tę degrengoladę Koterski nie winił nikogo. No bo kogo? Historię? Zły los? Bliskich? Siebie samego?

Koterski mówił wówczas, że zrobił komedię. Bo też to, co pokazywał, budziło wśród widzów salwy śmiechu. Tym bardziej, że wsparte było znakomitą kreacją Marka Kondrata. Ale tak naprawdę to była tragedia. Opowieść o zagubieniu. Diagnoza społeczna nie pozostawiająca ani krztyny nadziei. Wydzierająca nam inteligencki mit, którym zawsze się szczyciliśmy. Czy to znaczy, że w polskim krajobrazie zupełnie zaginęła inteligencja w starym stylu — ta opierająca się codziennemu chamstwu, przenosząca duchowe wartości przez wszystkie wiatry historii? Nie. Ale tych ludzi jest mało, coraz mniej. A Adasiów Miauczyńskich coraz więcej. Za dobrze ich wszyscy znamy, za często spotykamy. Dlatego ten film  bolał wtedy. I boli do dzisiaj. Po obejrzeniu tego filmu zostaje szok.  Gogolowska tragiczna kwestia: Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie. I przerażenie: czy rzeczywiście przez ostatnich 15 lat tak wiele się zmieniło?

„K..., ja pierd...” — to słowa, z jakimi rano otwiera oczy bohater filmu Marka Koterskiego „Dzień świra”. I tak już jest do wieczora. Bez nadziei, bez złudzeń. Za sobą przegrane życie, nieudane małżeństwo, toksyczna matka, przed sobą wykład dla głupawych licealistów, których sonety krymskie Mickiewicza interesują dokładnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, pensja 760 zł miesięcznie, marazm, samotność i żadnej szansy na jakąkolwiek zmianę. Agresja i wściekłość na cały świat. Degrengolada.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
„Back To Black” wybiela mrok życia Amy Winehouse
Film
Rosja prześladuje jak za Stalina, a Moskwa płonie w „Mistrzu i Małgorzacie”
Film
17. Mastercard OFF CAMERA: Nominacje – Najlepsza Aktorka, Aktor i Mastercard Rising Star
Film
Zbrojmistrzyni w filmie "Rust" skazana na 18 miesięcy więzienia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Film
„Perfect Days” i "Anselm" w kinach. Wim Wenders uczy nas spokoju