Gdy przed dwoma tygodniami weszły do kin „Rozmowy nocą”, miałem nadzieję, że czasy, w których rodzime romansidła przypominały żałosne bajeczki, minęły. Film pokazywał, że polska komedia miłosna może być sympatyczną rozrywką.
Czar właśnie prysł. Obejrzałem „Małą wielką miłość”. Wróciło kino dla idiotów.
Twórcy zapowiadali film z rozmachem. Jako gwiazdę reklamują Joshuę Leonarda, który wystąpił w horrorze „Blair Witch Project”. Polskę reprezentuje Agnieszka Grochowska.
Opowieść zaczyna się od panoramy Los Angeles z lotu ptaka. Takie widoczki mamy w co drugim spocie reklamowym. Scena dobrze oddaje koncepcję reżysera. Łukasz Karwowski nie wysila się. Serwuje nam oklepane obrazki. Niestety, napisał także scenariusz.
Do Iana (Leonard), prawnika z Los Angeles, dzwoni Joanna (Grochowska), dziewczyna z Polski, z którą spędził kiedyś noc. Oświadcza, że jest nieletnia, zaszła z nim w ciążę i wybiera się do Stanów. Ian chce zapobiec kłopotom. Leci do Warszawy...