Ta śmieszna i szokująca historia powstała dzięki ponadnarodowym wysiłkom. Sfinansowali ją producenci wszystkich republik byłej Jugosławii. „Posterunek...” to dowód, że bałkańskie kino nie tylko liże rany po krwawej wojnie, ale też głęboko analizuje zło.

Bohaterami są żołnierze tkwiący na posterunku po macedońskiej stronie jeziora Ochryd. Kilometr dalej jest napiętnowana przez titowską propagandę złowroga Albania. Tito i Hodża nie żyją, działa wciąż są wycelowane w pozycje przeciwnika, choć żołnierzom grozi jedynie śmierć z nudów. Wymykają się czasem, żeby zaszaleć z rozwiązłą kelnerką, palą haszysz albo robią sobie sprośne dowcipy. Porozumiewają się po serbsku, w języku naszpikowanym wulgaryzmami i agresją jak żaden inny. Serbowie słyną z przekleństw okrutnych, wymyślnych i rozbudowanych do rozmiarów całego zdania. I chociaż uszy puchną, trudno pohamować śmiech.

Do czasu. Zaklęta w słowach nienawiść zostaje uwolniona z powodu głupiego – zdawałoby się – dowcipu. Jeden z żołnierzy zażartował z titowskiego hasła „Strzeżcie jedności i braterstwa jak źrenicy oka swego” i przeredagował je w napis „Elektryczny orgazm”. Zabawił się z jedynym, co Jugosłowian łączyło – ideą wspólnoty. Tak rusza śniegowa kula, przyklejają się do niej prywatne frustracje, zawiść i kompleksy, które nabierają narodowego charakteru. Nagle serbski pułkownik nazywa bośniackiego porucznika „obrzezanym kretynem”, Bośniak daje Serbowi w pysk i na ekranie pojawia się krew. Karmieni ideologicznymi frazesami ludzie nie wytrzymali – dzielące ich małe różnice, zbyt długo trzymane pod kluczem, zmieniły bałkańskie plenery w miejsce rzeźni.