Nie do końca zrozumiałe dla kogoś z zewnątrz konflikty na tle religijnym między katolikami i protestantami oraz narodowościowe między Irlandczykami i Brytyjczykami wstrząsają Irlandią Północną.
Wiele powstało o tym filmów, ale debiutujący w fabule artysta plastyk Steve McQueen spojrzał na ów konflikt inaczej, poprzez losy jednostki, lidera IRA, 27-letniego Bobby’ego Sandsa, który w 1981 roku rozpoczął w więzieniu Maze strajk głodowy, żądając uznania zamkniętych tam bojowników o wolność Irlandii Północnej za więźniów politycznych. Rząd Margaret Thatcher pozbawił ich tego przywileju, uznając za kryminalistów-terrorystów.
Dla reżysera polityka jest tylko pretekstem do stworzenia wstrząsającej opowieści o istocie człowieczeństwa. Nie ma tu martyrologii, retorycznych oskarżeń, ideologicznych tyrad, buntowniczego romantyzmu. Raczej zimna obserwacja – jak pod mikroskopem naukowca badającego preparaty. Jest więzienie i w nim dwa wrogie obozy.
Strażnicy, wzorcowi ojcowie rodzin, gorliwie wypełniają rozkazy z góry. Biją, upokarzają, maltretują, odzierają z godności, a potem starannie zdejmują obrączkę, by obmyć z krwi poranione na zębach więźniów ręce. Ale gdy rano wychodzą z domu, dokładnie oglądają podwozie samochodu w obawie przed bombowym zamachem. Więźniowie nie pozostają im dłużni. Prowokują, plują, oblewają moczem, protestują w każdy dostępny im sposób, np. smarując kałem ściany cel.
McQueen zaburza chronologię, powtarza sceny, systematycznie wciągając widza w atmosferę świata wyzutego z wszelkich uczuć. A wszystko zmierza ku finalnemu zapisowi agonii Bobby’ego Sandsa. Trwającemu 66 dni umieraniu coraz bardziej wycieńczonego mężczyzny. Do końca świadomego, że jego poświęcenie niczego nie zmieni, pozostanie tragicznym, ale w istocie pustym gestem.