Niezwykle sugestywny ekranowy wizerunek królowej stworzyła dziewięć lat temu Cate Blanchett w „Elizabeth” Shekhara Kapura. Zagrała dziewczynę dorastającą do miłości, ale tak jak wiele współczesnych kobiet zmuszoną do wyboru: szczęśliwa rodzina czy kariera. A Kapur i jego scenarzyści, nie przywiązując zbyt dużej wagi do historycznych faktów, pokazali, że był to wybór tragiczny, ale w pełni świadomy. Przeważyła żądza panowania.
W powstałym w ubiegłym roku sequelu fakty już całkowicie zeszły na dalszy plan. Akcja „Złotego wieku” rozpoczyna się w 1585 roku, gdy Elżbieta I miała 52 lata i według ówczesnych kryteriów była już starszą panią. Cate Blanchett w roli królowej ma lat 37 i jej erotyczne pragnienia są całkowicie na miejscu.
Choć Elżbieta ogłosiła się królową dziewicą, zaślubioną jedynie Anglii, jej serce mocniej bije na widok pirata sir Waltera Raleigh (Owen). Widzi w nim nie tylko przystojnego, odważnego mężczyznę penetrującego nieznane zakątki globu, ale duchowego partnera, uosobienie niczym nieograniczonej wolności. By go zatrzymać blisko siebie, zachęca jedną z dam dworu (Cornish), aby się nim zainteresowała.
Tłem dla uczuciowych rozterek Elżbiety jest zagrożenie ojczyzny. Król katolickiej Hiszpanii Filip II (Molla) za przyzwoleniem Watykanu rozpoczyna inwazję na protestancką Anglię. Pretendująca do tronu kuzynka Elżbiety, uwięziona w Szkocji Maria Stuart (Morton), wraz z katolickimi księżmi planuje zamach na jej życie. A zaufany doradca (Rush) szuka jej męża, który wypełni pustoszejący skarbiec i wzmocni królestwo.
Uff! Starczyłoby tego na trzy filmy. W efekcie dochodzi do karykaturalnych uproszczeń i schematycznych podziałów typu demoniczni katolicy i szlachetni protestanci. A Filip II to pogrążony w bigoterii bałwan na cienkich i do tego krzywych nóżkach.