Nikt tak nie potrafi rozbawić Polaków jak Czesi – potwierdza to ogromna popularność nad Wisłą obrazów Davida Ondříčka ("Samotni" i "Jedna ręka nie klaszcze"), Petra Zelenki (m.in. "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie").
Zapewne takie samo gorące przyjęcie czeka również "Butelki zwrotne" Jana Svěráka, zwłaszcza że jego opowieść reklamowana jest sloganem "Po prostu czeski film". Możemy więc spodziewać się tego, za co kochamy kino sąsiadów: świata na opak, soczystych bohaterów, afirmacji życia przemieszanej z ironicznym poczuciem humoru.
Trzeba przyznać, że Jan Svěrák jako reżyser i jego ojciec Zdeněk w roli scenarzysty serwują nam te wszystkie atrakcje z ujmującą lekkością.
Pan Josef Tkaloun (Zdeněk Svěrák), nauczyciel w szkole podstawowej, za chwilę skończy 65 lat. Nie panuje już nad rozbrykanymi uczniami, choć jeszcze stara się wpoić im szacunek i zamiłowanie do czeskiej literatury. Daremnie. Na dzieciach nazwisko żadnego pisarza nie robi już wrażenia, bo – jak stwierdza z rozbrajającą szczerością jeden z uczniów: "Gdyby naprawdę byli tacy dobrzy, to w Hollywood zrobiliby o nich film". Tkaloun nie wytrzymuje i wyżyma na głowę smarkacza gąbkę, a potem na własne życzenie odchodzi ze szkoły.
To mógł być punkt wyjścia do przejmującej historii o przemijaniu. Żona (Daniela Kolarová) oczekuje, że jej mąż będzie szacownym emerytem, jednak Tkaloun nie godzi się na taką starość. Mówi o sobie: "jestem witalny typ". Najpierw zostaje więc gońcem w firmie kurierskiej, a potem – gdy dostarczanie przesyłek na rowerze kończy się złamaniem nogi – zatrudnia się przy skupie butelek w supermarkecie.