[b]„Brzezina”, „Panny z Wilka”, teraz „Tatarak” – dlaczego wybrał pan właśnie te teksty?[/b]
Wybieram te, które mogę sfilmować. Opowiadania Iwaszkiewicza z lat 30. są emocjonalnie i dramaturgicznie o wiele silniejsze niż powieści. Sięgam też po prozę Iwaszkiewicza, kiedy uciekam od polityki. Filmy polityczne mają wymuszony rytm. Za pomocą akcji, postaci, dialogów wciskają widzowi pogląd i temat, które w danym momencie wydają się twórcom istotne. Iwaszkiewicz czytelnika nie zniewala.
[b]Jest jeszcze jakiś utwór tego autora, który chciałby pan sfilmować?[/b]
Mam wrażenie, że za każdym razem jego opowiadania pojawiają się jakby mimowolnie, w kontekście nie tylko moich filmów, ale trochę i mojego życia. Może więc jeszcze z Iwaszkiewiczem na planie się spotkam, ale nie dążę do tego na siłę.
[b]Teraz wraca pan do polityki przed kamerą? Czy po „Człowieku z marmuru” i „... z żelaza” powstanie „Człowiek ze stoczni”?[/b]
Zobaczymy. Na razie stoję przed niespodzianką – Agnieszka Holland, która jeszcze w stanie wojennym napisała serial, prawie tysiącstronicowy, o Lechu Wałęsie, pisze dla mnie scenariusz fabularnego filmu.
[b]Czy to prawda, że – jak w „Katyniu” i „Tataraku” – znów opowie pan filmową historię z kobiecej perspektywy?[/b]
Im dłużej żyję, tym mocniej jestem przekonany, że jeżeli ten kraj w ogóle jeszcze żyje; jeżeli cokolwiek ma z niego być, to tylko za sprawą kobiet. Dlatego filtrem tej historii mogłaby być Danuta Wałęsowa... ale nie przesądzajmy tego już teraz.
[b]To pana odpowiedź na film Schloendorffa „Strajk”, który opowiadał o „Solidarności” poprzez losy Anny Walentynowicz?[/b]
Mnie film Schloendorffa usatysfakcjonował, ale myślę, że tamta postać i jej rola w ruchu „S” jest zupełnie inna, niż – jak sądzę – będzie to w scenariuszu Agnieszki Holland.
[b]Uważa pan, że Lechowi Wałęsie potrzebne jest wsparcie?[/b]
To dla mnie postać historyczna, jeden z niewielu bohaterów wydarzeń, które zaszły za mojego życia, którego miałem szczęście znać, którego miałem szczęście sfilmować wtedy, gdy się te wydarzenia rozpoczynały za pierwszej „Solidarności”. Dzisiaj, gdy wygraliśmy, jest wielu ojców sukcesu, ale wtedy największe ryzyko ponosił właśnie on.
Nie mogę się pogodzić, że teczki ubeckie, którymi nam grożono za PRL-u, wykorzystywane są dziś do prywatnych porachunków. To jakaś choroba. Trzeba było te wszystkie teczki przestudiować i jeżeli tam była nieprawda, to tych ubeków, którzy fałszywie świadczyli, ukarać, a nie oskarżać dziś na podstawie niezweryfikowanych dokumentów każdego, kto sprzeciwia się „nowej polityce historycznej”, polityce PIS-u czy rządzącym TVP.
[b]Włącza się pan w dyskusję czy zamyka jakiś etap?[/b]
Na razie nie mogę znieść zakłamania, jakie jest wokół, i nie podoba mi się, że podający się za historyków młodzi ludzie robią karierę, rzucając się do gardła postaciom, które coś w tym kraju zrobiły. Jest coś absurdalnego w wyznaczaniu granicy wieku, powyżej której wszyscy są podejrzani. To wygląda mi na parodie ustaw norymberskich. Nie zamierzam w tej sprawie milczeć.
[b]Rozmawiałam ostatnio, niezależnie, z Kazimierzem Kutzem i Januszem Morgensternem. Byli zgodni, że jesteście, jak trzej muszkieterowie. Co pan o tym sądzi?[/b]
Na pewno nie to, że chcemy się wysunąć przed innych, tylko pożegnaliśmy już i Wojciecha Hasa, i Jerzego Kawalerowicza, i innych naszych przyjaciół, którzy odegrali ważną rolę w polskim kinie. Niestety, zostaliśmy już tylko we trzech.
[b]I działacie, planując m.in. kolejne filmy. Skąd czerpiecie siły?[/b]
Jeżeli odpowiednio wcześnie zaczyna się trening, a ja miałem 27 lat, kiedy zrobiłem pierwszy film, to nawet w moim wieku trudno żyć bez tej pracy.
[b]Trening czyni mistrza?[/b]
Przede wszystkim czyni człowieka odpornym na wiele sytuacji, uważnym na wiele wydarzeń i daje nadzieję, że jeżeli nie wczoraj, to może dziś albo jutro spotka go właśnie to, na co czekał całe życie. Wierzę, że może to zdarzyć się jutro.