Przez lata bohaterami obrazów Allena byli znerwicowani intelektualiści. Zapadnięta klatka piersiowa, okulary, kompleksy, obsesja na punkcie seksu, strach przed wszystkim: pająkami, miłością, chorobą, śmiercią, twórczą niemocą. Mnóstwo tęsknot. A do tego sztruksowe spodnie i twarz samego Allena.
Jednak od pewnego czasu Woody Allen występuje w swoich filmach coraz rzadziej. Za to z coraz większą konsekwencją na pierwszy plan wysuwa kobiety. Bohaterki grane przez Diane Keaton czy Mię Farrow funkcjonowały jeszcze tylko obok mężczyzn. Nowa muza Allena, Scarlett Johansson, króluje na ekranie i to mężczyźni stają się katalizatorami dla jej działań.
"Vicky Cristina Barcelona" też jest filmem o kobietach. Pierwsza z nich, Vicky, właśnie ma wyjść za mąż i bardzo sobie ceni spokojnego, dobrze ustawionego narzeczonego, drobiazgowo planującego ich wspólną przyszłość. Druga, Cristina, rozpustna, trochę zwariowana artystka, która ostatnie miesiące poświęciła na zrobienie 12-minutowego filmu, rozstała się z facetem i cieszy się wolnością. Jadą razem do Barcelony, gdzie Vicky ma napisać pracę o Katalonii, a Cristina chce się oderwać od codzienności i zrelaksować.
I to jest kolejna nowość w filmach Allena. Zatwardziały nowojorczyk, który nie cierpiał ruszać się z Manhattanu, od jakiegoś czasu kocha Europę. Nakręcił już filmy w Wenecji, którą podobno polubiła jego żona SoonYi, a także w Londynie, gdzie zachwycił się smogiem i zamglonym, szarym niebem. W nowym filmie zaproponował widzom wspaniałą wycieczkę po Barcelonie – oglądanie Sagrady Familii, przechadzkę po dachu budynku zaprojektowanego przez Gaudiego, zwiedzanie muzeum Miro, rozkoszowanie się urokliwymi kawiarenkami zatopionymi w zieleni i soczystych kwiatach.
Przede wszystkim jednak zderzył mentalność amerykańską i hiszpańską. Dwie turystki są typowymi Amerykankami, mogłyby zastąpić bohaterki "Manhattanu", "Annie Hall" czy "Mężów i żon". Prześladują je te same demony, doganiają te same niespełnienia. A Europa wszystko wyostrza. I dodaje nowych smaczków.