Bardzo ważną rolę pełni w nim hiperrealistycznie odmalowane miejsce akcji – oddalony o 300 kilometrów od Moskwy zasypany śniegiem Juriew Polski.
„Tutaj cofamy się o 20 lat” – mówi Lubow do syna, 20-latka Andrieja. I rzeczywiście – oglądamy szaloną i przerażającą rzeczywistość postradzieckiego świata, niemal wyjętą z „Syndromu astenicznego” Kiry Muratowej. Agresywni i prymitywni ludzie żyją tu na granicy upodlenia, w nędzy i poczuciu beznadziei.
Lubow przyjechała do Juriewa, by pokazać rozpuszczonemu Andriejowi, skąd się wywodzą. Chłopak na każdym kroku demonstruje dezaprobatę dla pomysłu matki i niej samej i znika bez śladu. Lubow ani myśli wyjeżdżać bez niego i szaleje z rozpaczy. Znajduje schronienie u Tani, bileterki w cytadeli. Ale niepostrzeżenie tymczasowość zamienia się w konstans, bo poszukiwania nie dają rezultatu.
W symbolicznej scenie Lubow traci swój piękny głos i zaczyna powoli wsiąkać w odrażającą rzeczywistość Juriewa. Gubi poczucie tożsamości i więzi z dawnym życiem. Farbuje włosy na jedyny dostępny w mieście pomarańczowo-czerwony odcień „Intymnej Minii” i zaczyna pracę sprzątaczki w szpitalu.
„Dzień w Juriewie” trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Atmosferę filmu buduje dźwięk i jego wiele mówiące skontrastowanie z przerażającą ciszą. Znakomita kreacja Kseni Rappaport to wachlarz subtelnych zmian nastrojów. Film Sieriebriennikowa spodobał się jurorom konkursu ostatniego Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego i został uznany za najlepszy obraz.