[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,380943.html]Obejrzyj galerię fotosów[/link] [/b]
36-letni Paweł Borowski to w naszym filmowym krajobrazie postać nowa. Kończąc w 1997 roku Akademię Sztuk Pięknych, uchodził za nadzieję polskiego malarstwa, miał kilka znaczących wystaw. Potem zdobył wiele nagród jako autor filmów promocyjnych, był dyrektorem kreatywnym w agencjach reklamowych. Widzowie animacji mogą pamiętać jego obrazy – "Love Gamestation" i "Kocham cię". "Zero", fabularny debiut Borowskiego, jest filmem niezwykłym, w którym czuje się zarówno życiowe doświadczenie, jak i wrażliwość autora.
Elegancki biznesmen drżącymi rękami otwiera buteleczkę z lekami uspokajającymi. Pastylki wysypują się na biurko. Mężczyzna jest zdenerwowany, zleca dwóm prywatnym detektywom śledzenie żony. Detektywi jadą furgonetką. Na światłach podchodzi do nich gazeciarz. Furgonetka rusza, kamera zostaje przy ulicznym sprzedawcy, który zbliża się do taksówki. Pasażer kupuje pismo, potem wysiada z samochodu i wchodzi do wieżowca. W jego biurze sekretarka rozmawia przez telefon z matką lekarką. Ta kończy rozmowę, bo pielęgniarka krzyczy, że znalazł się dawca nerki dla pacjenta. Kamera podgląda teraz pielęgniarkę, która biegnąc po korytarzu, potrąca młodą, chudą dziewczynę. Dziewczyna wyciąga komórkę i dzwoni do faceta, który okazuje się producentem filmów porno...
[srodtytul]Celuloidowy pejzaż [/srodtytul]
"Zero" składa się z drobnych, szybko po sobie następujących epizodów. Kamera z żelazną konsekwencją zostaje przy kimś, kto wypowiedział ostatnią kwestię dialogu. Bohaterowie zmieniają się, Borowski mnoży kolejne sytuacje, jakby nawlekał na sznurek koraliki.