Film Ryana Murhpy’ego, który powstał na kanwie bestsellerowej powieści Elizabeth Gilbert, udaje, że jest czymś więcej niż konwencjonalną love story. Chce pretendować do miana poradnika tłumaczącego współczesnej kobiecie, jak żyć. Tymczasem pod płaszczykiem frazesów o wewnętrznej wolności i potrzebie duchowego rozwoju przemyca kulturowe stereotypy i banały.
[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/galeria/492083,1,542864.html]Zobacz galerię zdjęć[/link] [/b][/wyimek]
Fabuła koncentruje się wokół losów Liz (Julia Roberts). Mieszkanka Nowego Jorku ma świetną pracę, przystojnego męża, ładny dom. A mimo to pragnie zmian. Pierwszym krokiem na drodze do zrozumienia, czego naprawdę chce, jest rozwód. Następnym – roczna podróż do Italii, Indii i Indonezji.
Zgodnie z tytułem Liz we Włoszech oddaje się rozkoszom podniebienia. Ta część filmu wyjątkowo zirytowała włoskich krytyków, którzy w recenzjach narzekali, że „Jedz, módl się, kochaj” wykoślawia wizerunek ich kraju. W filmie tym niemal każdy Włoch cierpi na syndrom mammismo, a największą przyjemność sprawia mu słodkie nieróbstwo.
Nie lepiej jest w hinduskim klasztorze, gdzie Liz szuka kontaktu z Bogiem. Jednak najważniejsza się okazuje znajomość z ciężko doświadczonym przez los Amerykaninem, który także przyjechał do Indii, by odnaleźć samego siebie. Jego opowieść nadaje się do talk-show „Wzruszyła mnie twoja historia”.