Reklama

Jedz, módl się, kochaj: film z Julią Roberts

W „Jedz, módl się, kochaj” Julia Roberts poszukuje recepty na szczęście. I znajduje księcia z bajki

Publikacja: 02.10.2010 02:59

Jedz, módl się, kochaj: film z Julią Roberts

Foto: ROL

Film Ryana Murhpy’ego, który powstał na kanwie bestsellerowej powieści Elizabeth Gilbert, udaje, że jest czymś więcej niż konwencjonalną love story. Chce pretendować do miana poradnika tłumaczącego współczesnej kobiecie, jak żyć. Tymczasem pod płaszczykiem frazesów o wewnętrznej wolności i potrzebie duchowego rozwoju przemyca kulturowe stereotypy i banały.

[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/galeria/492083,1,542864.html]Zobacz galerię zdjęć[/link] [/b][/wyimek]

Fabuła koncentruje się wokół losów Liz (Julia Roberts). Mieszkanka Nowego Jorku ma świetną pracę, przystojnego męża, ładny dom. A mimo to pragnie zmian. Pierwszym krokiem na drodze do zrozumienia, czego naprawdę chce, jest rozwód. Następnym – roczna podróż do Italii, Indii i Indonezji.

Zgodnie z tytułem Liz we Włoszech oddaje się rozkoszom podniebienia. Ta część filmu wyjątkowo zirytowała włoskich krytyków, którzy w recenzjach narzekali, że „Jedz, módl się, kochaj” wykoślawia wizerunek ich kraju. W filmie tym niemal każdy Włoch cierpi na syndrom mammismo, a największą przyjemność sprawia mu słodkie nieróbstwo.

Nie lepiej jest w hinduskim klasztorze, gdzie Liz szuka kontaktu z Bogiem. Jednak najważniejsza się okazuje znajomość z ciężko doświadczonym przez los Amerykaninem, który także przyjechał do Indii, by odnaleźć samego siebie. Jego opowieść nadaje się do talk-show „Wzruszyła mnie twoja historia”.

Reklama
Reklama

Wreszcie Liz przyjeżdża na Bali. Tu czeka na nią duchowy przewodnik, staruszek Ketut. Podsuwa Liz jedną radę: wewnętrzną równowagę pozwala zachować miłość.

Po tym epokowym odkryciu zagubiona Amerykanka przychylniej spojrzy na pewnego Brazylijczyka (Javier Bardem). W pięknych okolicznościach przyrody – Bali jest bowiem pokazane na ekranie jako turystyczny raj – kochankowie rzucą się sobie w ramiona.

O grze Roberts i Bardema nie będę pisał. Ona chodzi zapłakana. On rozmienia na drobne emploi, które stworzył w „Vicky, Cristina, Barcelona”.

Ważniejsze, że „Jedz, módl się, kochaj” – mimo zestawu wskazówek i porad – promuje tylko jeden pomysł na życie: idź za głosem serca. Takie mądrości oferuje każdy harlequin. Po co więc iść do kina?

Film Ryana Murhpy’ego, który powstał na kanwie bestsellerowej powieści Elizabeth Gilbert, udaje, że jest czymś więcej niż konwencjonalną love story. Chce pretendować do miana poradnika tłumaczącego współczesnej kobiecie, jak żyć. Tymczasem pod płaszczykiem frazesów o wewnętrznej wolności i potrzebie duchowego rozwoju przemyca kulturowe stereotypy i banały.

[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/galeria/492083,1,542864.html]Zobacz galerię zdjęć[/link] [/b][/wyimek]

Reklama
Film
Nie żyje reżyser Jerzy Sztwiertnia
Film
„To był tylko przypadek”: Co się dzieje, gdy do władzy wracają przestępcy
Patronat Rzeczpospolitej
Złota Palma z Cannes, Marcin Dorociński i „Papusza”. Weekend otwarcia 19. BNP Paribas Dwa Brzegi zapowiada się wyśmienicie
Film
Gwiazda seriali „Sex Education” i „Biały lotos” Aimee Lou Wood kręci film w Polsce
Film
12 filmów ze wsparciem Warszawy i Mazowsza. Jakie to produkcje?
Reklama
Reklama